W literaturze dziecięcej, niczym w zwierciadle, przeglądają się zmęczone oczy rodziców. Zwierciadła – a może także okna i przesuwane drzwi? Jak pisała Rudine Sims Bishop, dobra literatura dziecięca pełni trzy zasadnicze funkcje: może być lustrem, w którym dzieci rozpoznają siebie i swoje doświadczenia; oknem, przez które spoglądają na inne światy; a także drzwiami, które można otworzyć, by do tych światów wejść. Książki dla najmłodszych to zatem nie tylko źródło przyjemności – to także narzędzia budowania empatii, zrozumienia i poczucia tożsamości.

W podobnym duchu wypowiadała się Charlotte Huck, podkreślając, że literatura dziecięca działa transformująco również na dorosłych. Dzięki niej – pisała – „czytelnicy, zarówno młodsi, jak i starsi, mogą lepiej zrozumieć siebie, innych ludzi oraz świat, który dzielą”. Książki, które dzieci czytają – lub którym się przysłuchują – kształtują ich emocjonalną mapę świata. Ale działają też na dorosłych, pozwalając im na nowo odkryć siebie – w świecie, który nie utracił jeszcze koloru.
Dziecko, dorosły i książka – literatura dziecięca pełna znaczeń
Prostota – ale nie prostactwo. Trudne pytania i proste odpowiedzi. Subtelność, zadziwienie. Świat dziecka – jak kufer podróżnika wyruszającego w nieznane – wypełniony jest niezwykłymi przedmiotami, zdarzeniami i sytuacjami, o których dorośli zdają się zapominać. Na szczęście poezja i proza, zwłaszcza skierowana do najmłodszych odbiorców, dzięki wyjątkowej wrażliwości autorów – choć ci pozostają najczęściej niezauważeni – przechowują te skarby i pozwalają cieszyć się nimi na nowo.
Dorosły – a może lepiej powiedzieć: dojrzały – człowiek, widziany z perspektywy dziecka, przypomina nieco wielbłąda sunącego przez pustynię. A rodzice? To już prawdziwa karawana – dosłownie i w przenośni. Czy nie czuliście się nieraz nie jak „mędrcy” ze Wschodu, ale raczej jak szerpowie, bez których niejeden himalaista nie zdobyłby najwyższego szczytu świata? Porzućmy jednak ten nieco pretensjonalny ton, bo dzięki naszym dzieciom mamy szansę sięgnąć do wspaniałego świata wyobraźni. Możemy go odkrywać na nowo, a nasze „garby” doświadczenia okazują się zestawem narzędzi – a może raczej kluczy – do każdej opowieści, do każdej… bajki.
Jak zauważa Sylvia Baer: „Wszelkie poznawanie literatury jest ostatecznie podróżą ku odkrywaniu samych siebie. Słowa i ilustracje niosą nas niczym silne okręty po oceanie duszy, byśmy mogli dobić do brzegów zrozumienia – wciąż się zmieniającego, wciąż fascynującego.”
Dorosły czytelnik – rodzic – jest dla swojego dziecka nie tylko inicjatorem działań czytelniczych, ale także przewodnikiem po zaułkach literackiego labiryntu. Jego rola jest ogromna, szczególnie w czasach postępującego brandingu literatury dziecięcej. Pamiętajmy: to jedyna klasa literatury, która nie jest tworzona przez tych, którzy ją czytają. Podlega natomiast ogromnej presji ze strony „pazernych” dorosłych. Dziecko, które nie potrafi jeszcze czytać w pełni literalnie, wybiera książki instynktownie – ulegając bodźcom z koszulek, plecaków, słodyczy. Staje się odbiorcą przekazu marketingowego, który uderza najmocniej właśnie w rodziców. A przecież literatura nie powinna być źródłem frustracji czy sezonowej mody – lecz konsekwencją dojrzałego wyboru. Książka dla dziecka powinna być jak zaczarowany ogród – wchodzi się do niego z zachwytem, ale nie wychodzi bezrefleksyjnie.
Między Kleksem a Bajką – nowe spojrzenie na klasykę literatury dziecięcej
Ta refleksja zrodziła się z pewnego intertekstualnego doświadczenia, które dotyczyło dzieci – ale chyba jeszcze bardziej dorosłych, zwłaszcza tzw. millenialsów. Mam na myśli nową ekranizację „Akademii Pana Kleksa”, która – przyznaję – zupełnie mnie zaskoczyła, a wywołaną przez nią „kleksomanię” obserwowałem z rosnącym zdziwieniem. Niestety, jak wiele zjawisk we współczesnej kulturze, okazała się ona krótkotrwała. Film w niewielkim stopniu przełożył się na wzrost zainteresowania książką, a już zupełnie nie wpłynął na istotę rzeczy, którą zarówno książka, jak i film próbowały oddać. Zapytajcie kogokolwiek, o czym jest ekranizacja lub sama książka – większość odpowie, że właściwie nie wie. I trudno się temu dziwić. By zrozumieć te dzieła, trzeba naprawdę sporego zestawu narzędzi – takich, które znaleźć można jedynie na coraz bardziej zakurzonych bibliotecznych półkach.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem piosenkę promującą film – nie wiedząc jeszcze, że chodzi o Kleksa – pomyślałem, że to próba mentalnej rewolucji. Nawet napisałem komentarz z takim wydźwiękiem. Ale gdy film trafił już na ekrany, zrozumiałem, że zostałem wciągnięty w pewną bańkę – razem z moimi dziećmi, które na półce odnalazły „Akademię Pana Kleksa” Brzechwy i poprosiły, by im ją przeczytać. I co myślicie – udało się? Oczywiście, że nie. Książka to przecież dość mroczna historia o poszukiwaniu i gubieniu, o walce… Brzechwa daje nam klucz i narzędzia, ale najwięcej zrozumiemy dopiero w dalszych częściach trylogii, szczególnie w mało znanym „Tryumfie Pana Kleksa”. Tam pojawia się wątek walki ze złem w postaci mechanizacji i odczłowieczenia – Kleks jako obrońca wyobraźni w świecie technologicznej nudy. Ale nie zdradzę więcej – bo chodzi przecież o zupełnie inną książkę.
Wszystko powyższe to tylko tło, do którego musiałem nawiązać. Dlaczego? Bo być może do dziś nie przeczytalibyśmy „Akademii Pana Kleksa”, gdyby nie trafiła na naszą półkę książka Agnieszki Rautman-Szczepańskiej: Uniwersytet Pani Bajki. Mam nawet wrażenie, że to właśnie ona zainspirowała Macieja Kawulskiego.
Pozwólcie więc, że po tym – zbyt rozbudowanym, wiem – wstępie oddam głos autorce i bohaterom jej opowieści. A może… oni wcale nie zostali wykreowani? Może autorka naprawdę ukończyła edukację w równie niezwykłym uniwersytecie? Jestem przekonany, że wielu z nas – Barbara, Zosia czy Adaś – chciałoby trafić do miejsca, w którym „Ściany nie trzymały pionu, okna miały wklęsłe framugi, a konstrukcja falowała, jak gdybyśmy patrzyły na żywy organizm, a nie na budowlę.” Ta charakterystyka – przestrzeni, w gruncie rzeczy edukacyjnej – sugeruje coś bardzo istotnego, czego wielu rodziców i pedagogów zdaje się nie zauważać. Dla nich „dom ma dach na górze, drzwi na dole, a okna kwadratowe”. Mam nadzieję, że wyczuwacie intencję autorki: dzieci pragną nieco innych rzeczy niż ich rodzice – ale chcą być z nimi połączone. Niezmienna pozostaje idea miejsca, budynku – cała reszta może być głosem innego pokolenia. Głosem, który rysowaliśmy na kartce, jak bohaterka książki.
Na tym etapie chcę zasygnalizować coś bardzo ważnego – zarówno dla naszych dzieci, jak i dla nas samych, choć być może o tym zapomnieliśmy. Chodzi o poczucie tożsamości i zrozumienia. Przypomnijcie sobie własne dzieciństwo – ale tak naprawdę. Już? Pamiętacie słowa waszych rodziców? „Za moich czasów nie było…”, „Jak byłem/byłam dzieckiem, to…”, itd. Uniwersytet Pani Bajki to opowieść dla dzieci i ich rodziców. Opowieść o próbie zrozumienia siebie i świata. Czy autorce udało się doprowadzić historię do szczęśliwego zakończenia? Sprawdźcie sami.
Biblioteka, bajka, tożsamość – trzy przestrzenie dziecięcego poznania
W jednej z poprzednich recenzji wspominałem o znaczeniu biblioteki w kontekście transgresji, przejścia i doświadczania. Oczywiście żaden szanujący się uniwersytet nie może się obejść bez biblioteki – Uniwersytet Pani Bajki również. Podobnie jak w „prawdziwym” świecie, biblioteka jest miejscem wyjątkowym. Może już to pisałem na blogu, ale zaryzykuję powtórzenie: biblioteka to nie tylko przechowalnia woluminów – to miejsce cywilizacyjnej pamięci i tożsamości. Pomyślcie o bibliotece w Aleksandrii – jej zniszczenie uważa się za jedną z największych tragedii dla kultury i nauki. Dziś, w epoce cyfrowej, możemy zostać strażnikami tych skarbów. Karmić krasnoludki, głaskać mole książkowe, kształtować przyszłość jako kontinuum… Tak jak bohaterka tej książki. Ale o tym – ani mru-mru.

Znaleźliśmy się teraz w punkcie, który zdaje się być odpowiedni, by wrócić do idei, a może nawet troszkę ideologii, zaprezentowanej przez Brzechwę, z którym autorka w sposób naprawdę rozsądny i wyważony polemizuje. W opowieści bez trudu znajdziemy odniesienia do Akademii Pana Kleksa, ale są to odniesienia wskazujące na pewne błędy formalne, które dla współczesnego czytelnika mogą być nie do zaakceptowania – być może dlatego Ambroży został w książce tylko… papugą. Odgrywa wprawdzie ważną rolę (o czym przeczytacie na stronie 65), ale jednocześnie wskazuje na potrzebę zmiany perspektywy tworzenia współczesnych opowieści, żeby nie okazało się, że nasze dzieci będą jednymi z ostatnich uczniów uniwersytetu. Dlaczego? Bo może przyjść czas, kiedy „zamkną się każde magiczne drzwi, które Pani Bajka otworzyła nam w głowach, i znów staniemy się zalęknionymi dzieciakami bez wiary w siebie.”
Uważam, że Uniwersytet Pani Bajki jest współczesną opowieścią, która z powodzeniem mogłaby wejść do kanonu lektur szkolnych, zastępując Akademię Pana Kleksa, ponieważ mamy tu do czynienia z aktualizacją systemu wartości i przekonań. A ilość odniesień do wielu dzieł literatury rodzimej i klasyki sprawia, że może to być bardzo dobry punkt odniesienia i zachęta dla poszukiwaczy dobrego świata.
Pozwólcie, że na zakończenie napiszę jeszcze kilka słów o sferze narracyjnej, która jest naprawdę bardzo dobrze prowadzona – dla mnie są to interesujące rozwiązania potwierdzające warsztat literacki autorki.
Narracja Uniwersytetu Pani Bajki czerpie pełnymi garściami z tradycji literatury dziecięcej reprezentowanej przez Jana Brzechwę, w szczególności z jego kultowej Akademii Pana Kleksa. Wykorzystuje strukturę szkatułkową i językową zabawę nie tylko jako estetyczne środki, ale jako wehikuł przeżycia edukacyjnego, emocjonalnego i kulturowego. Zabieg „opowieści w opowieści” nie służy tu wyłącznie budowaniu suspensu – staje się formą myślenia o świecie, tożsamości i uczestnictwie.
Michaił Bachtin, twórca pojęcia dialogiczności i polifonii, pisał: „Żyję w świecie cudzych słów. Całe moje życie polega na orientowaniu się pośród nich, reagowaniu na nie.” Struktura szkatułkowa – centralna także dla Uniwersytetu Pani Bajki – odpowiada tej wizji: każdy głos w bajce, każda historia to odrębna świadomość, która wchodzi w relację z innymi. Jak zauważa Włodzimierz Bolecki: „Wypowiedź […] ma charakter społeczny i dialogowy, a podstawą jej rozumienia jest uwzględnienie aktywnego semantycznie kontekstu.” W świecie wykreowanym w Pani Bajce nie istnieje tylko jeden narrator – to teatr głosów, języków i perspektyw, osadzony w karnawałowej logice, gdzie śmiech i absurd stają się narzędziem poznania.
Gdyby do książki przyłożyć metodologię Michała Głowińskiego, forma narracyjna nie byłaby nigdy przezroczysta – przeciwnie, byłaby ona nośnikiem znaczeń, idei, często wręcz interpretacyjnych przymusów. W Narracji, nowomowie, formie totalitarnej zauważa, że „istnieje pokaźna lista usankcjonowanych form opowiadania, w których wydarzenie […] racją swojego istnienia jest to, że znaczy.” W przypadku literatury dziecięcej – a szczególnie bajki inicjacyjnej – narracja szkatułkowa służy nie tylko tworzeniu fabularnych ram, lecz staje się sposobem wejścia w świat znaczeń, które dziecko współkonstruuje. Głowiński, analizując mechanizmy tekstów tendencyjnych i paraboli, pokazuje, że forma zawsze wspiera lub narzuca interpretację – w Pani Bajce służy ona przekształcaniu dziecka z biernego słuchacza w aktywnego interpretatora.
Inna badaczka, Maria Janion, nie pisała wprawdzie o bajkach w sposób dosłowny – ale jej refleksje nad literaturą fantastyczną, romantyzmem i mitologią duchową pozwalają odczytać bajkę jako przestrzeń rytuału przejścia. Jak zauważa: „Życie jest tym wszystkim, co zostało pokazane w powieści: pracą, zabawą, miłością, orgią, gromadzeniem przedmiotów, ale też jest stałym odniesieniem do końca tekstu.” Bajka – tak jak Akademia Pana Kleksa czy Uniwersytet Pani Bajki – nie jest oderwana od rzeczywistości. Przeciwnie: to świat symboliczny, który przygotowuje młodego odbiorcę na doświadczenia świata dorosłych. W tym sensie postać mistrza – Kleksa, Bajarki, przewodnika – spełnia funkcję „inicjatora podróży w głąb siebie”, jak pisała Janion o mitach romantycznych.
Grzegorz Leszczyński, nawiązując do myśli Zbigniewa Ciślikowskiego, podkreślał, że literatura dziecięca, a szczególnie bajka, musi uwzględniać podmiotowość dziecka. Jak czytamy: „Najnowsza literatura […] naznaczona jest doświadczeniem przemian paradygmatów funkcjonowania jednostki w świecie ‘małych kultur’.” Dziecko nie jest tu biernym odbiorcą – jest interpretatorem, współtwórcą i aktorem. Szkatułkowość w bajce staje się więc nie tylko stylistycznym zabiegiem, ale pedagogicznym narzędziem: dziecko uczy się myślenia, przeżywania, rekonstruowania sensów.
Baśniowy świat ilustracji Pauliny Nechman w Uniwersytecie Pani Bajki
W świecie wykreowanym przez Paulinę Nechman rzeczywistość mówi „dobranoc”, a sen – „dzień dobry”. Jej ilustracje, towarzyszące tekstowi Agnieszki Rautman-Szczepańskiej, nie są jedynie graficznym komentarzem czy ozdobnikiem. To autonomiczne wizualne poematy, współtworzące wielowarstwową narrację książki. Delikatnie, ale stanowczo zapraszają czytelnika: „patrz uważnie – tu wszystko ma znaczenie”.

Ilustracje Nechman zanurzone są w estetyce realizmu magicznego dostosowanego do dziecięcej wrażliwości. Jej paleta barw przypomina senne delirium – turkusy, fiolety, róże i zielenie bardziej czuje się sercem niż rejestruje wzrokiem. Kompozycje są intensywne, emocjonalne, nasycone symboliką.
To, co czyni ilustracje Pauliny Nechman tak silnie oddziałującymi, to świadomość, że dzieci widzą więcej – i że obraz może nie tylko dopowiadać, ale czasem wręcz prowadzić narrację. Jej prace nie „upiększają” książki – one ją współtworzą, dając odbiorcy drugi, emocjonalny wymiar lektury. Nierzadko stają się tym elementem, który inicjuje najgłębsze interpretacje – zwłaszcza u tych dorosłych, którzy tylko udają, że czytają dziecku.
Uniwersytet Pani Bajki to zatem książka nie tylko do czytania, lecz także do oglądania, odczuwania i przeżywania – warstwa po warstwie, kreska po kresce.
„Uniwersytet Pani Bajki” to nie tylko opowieść – to przestrzeń spotkania. Spotkania dziecka z dorosłym, wyobraźni z rzeczywistością, słowa z obrazem. W świecie pełnym uproszczeń i schematów, książka Agnieszki Rautman-Szczepańskiej przypomina nam o konieczności pielęgnowania subtelności, zadziwienia i uważności. Przypomina, że edukacja – ta prawdziwa, głęboka – nie odbywa się przez transmisję informacji, lecz przez współdzielenie doświadczenia i sensu.
Literatura dziecięca, jeśli tylko potraktować ją serio, okazuje się nie infantylną rozrywką, lecz przestrzenią duchowego i kulturowego wzrostu. „Uniwersytet Pani Bajki” z jego szkatułkową narracją, symboliką ilustracji i wewnętrzną logiką świata, który nie musi być prosty, ale musi być prawdziwy – jest tego najlepszym dowodem.
To książka, która nie zamyka drzwi za sobą. Ona zostawia je uchylone – tak, byśmy mogli jeszcze przez chwilę zerknąć przez szczelinę… i przypomnieć sobie, kim byliśmy, zanim dorośliśmy. A może: kim nadal możemy być – jeśli tylko pozwolimy sobie wejść do bajki.
Bibliografia
Bachtin, Michaił. Problemy poetyki Dostojewskiego. Przeł. N. Modzelewska, Warszawa: PIW, 1970.
Bishop, Rudine Sims. „Mirrors, Windows, and Sliding Glass Doors.” Perspectives: Choosing and Using Books for the Classroom, vol. 6, no. 3, 1990.
Bolecki, Włodzimierz. „Język. Polifonia. Karnawał.” Teksty, nr 3(33), 1977, s. 7–33.
Głowiński, Michał. „Narracja, nowomowa, forma totalitarna.” Teksty Drugie, nr 1, 1990, s. 127–133.
Głowiński, Michał. „Narratologia – dzisiaj i nieco dawniej.” Teksty Drugie, nr 5(70), 2001, s. 20–30.
Janion, Maria. Transe – Traumy – Transgresje, t. 1: Niedobre dziecię. Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2006.
Janion, Maria. Żyjąc, tracimy życie. Warszawa: Wydawnictwo Sic!, 2001.
Ujma, Martyna. „Polska literatura najnowsza w świetle reinterpretacji założeń polifonicznej teorii literatury Michała Bachtina.” Zagadnienia Rodzajów Literackich, t. LXIII, z. 3, 2020, s. 125–140.