Naprawdę nie spodziewałem się, że napiszę aż tyle o dziecięcych fascynacjach tym, co bez wątpienia mogłoby z powodzeniem wpisać się w antyestetyczne nurty literatury dla dorosłych. Tymczasem podczas poszukiwań materiałów, które mogłyby posłużyć za bibliografię do recenzji książki Mikołaja Golachowskiego Pupy, ogonki i kuperki, trafiłem na nieeksplorowane dotąd zakole wielkiej literackiej rzeki.
Okazuje się, że literatura dziecięca od dawna flirtuje z tym, co wstydliwe, cielesne, wydzielinowe. Słowa takie jak „kupa”, „siku”, „pupa” – które dorośli gaszą zmarszczonym czołem lub nerwowym chichotem – w ustach dziecka nabierają mocy wyzwalającej. I to nie przypadek. Dzieci nie tylko fascynuje to, co „obrzydliwe” – one tej obrzydliwości potrzebują.
Jak pokazują badania nad rozwojem humoru, młodsze dzieci reagują śmiechem na rzeczy i sytuacje, które przełamują znany im porządek:
„Tego rodzaju naruszenie normalnych rytmów lub dźwięków samo w sobie wydaje się zabawne” – tłumaczy psycholożka rozwoju Vasu Reddy, podkreślając, że zaburzenie znanych schematów, zwłaszcza przez absurdalne brzmienia i cielesne odgłosy, może być dla dzieci źródłem czystej radości.
W ten właśnie obszar wpisuje się literatura z estetyki rewersu – odwracająca to, co wzniosłe i czyste, ku temu, co niskie i fizjologiczne. Śmiech z pupy, pierdnięcia czy gluta nie jest więc objawem złego smaku, lecz naturalną formą dziecięcej ekspresji. To odkrywanie cielesności jako pierwszego obszaru poznania, kontroli i – właśnie – wolności. Michaił Bachtin, w koncepcji „śmiechu karnawałowego”, pisał o obalaniu przez śmiech porządków hierarchicznych i przywracaniu równości wszystkiemu, co ludzkie – także wydzielinom i dołom ciała:
„Karnawałowy śmiech nie zna wyższości. […] Wszystko, co duchowe, zostaje przywrócone ciału.”
Właśnie dlatego książki takie jak Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę Nicoli Davies czy Kupa, siku autorstwa Stephanie Blake mają dziś swoje ważne miejsce w edukacji literackiej dziecka.
Davies, w duchu biologicznego realizmu, rehabilituje temat kupy jako część ekosystemu. Pokazuje, że to nie tylko coś do spuszczenia wodą, ale także element łańcucha pokarmowego, ślad dla paleontologów czy… środek międzygatunkowej komunikacji. Ten fragment uważam za wspaniały:
Wieloryby – płetwale błękitne (…). Gdy jedzą różowe krewetki – połykając ich za każdym razem całą tonę – robią potężne różowe kupska, który wyglądają jak gigantyczne gałki lodów truskawkowych dryfujących po wodzie
– pisze Davies, zgrabnie łącząc fascynację z groteską i nauką.

Z kolei Blake w Kupa, siku prezentuje dziecięcy manifest językowej autonomii. Króliczek Henio, który na każdą prośbę dorosłych odpowiada niezmiennie „kupa siku!”, staje się symbolem oporu wobec świata dorosłych – ich logiki, norm i oczekiwań. Ten bunt jest parodystyczny i wywrotowy. Rozsadza ramy grzecznościowego dyskursu, w którym dziecko powinno być przewidywalne, czyste i posłuszne. Zamiast tego – przejmuje język, zamienia komunikację w grę, a grzeczność w pole walki.
Literatura dziecięca nie tylko przestaje zatykać nos – zaczyna oddychać pełną piersią. Nie wstydzi się ciała. Nie omija brudu. Mówi do dziecka jego własnym językiem – głośnym, nie zawsze poprawnym, ale zawsze autentycznym.
Bo czasem największa mądrość nie kryje się na końcu zdania, tylko… na końcu pleców.
Tę strategię dziecięcego oporu można odczytać w kontekście groteskowej ironii Ferdydurke Gombrowicza, gdzie dziecięcość zostaje wystawiona na pokaz, poddana nieustannej obserwacji i kontroli ze strony dorosłych:
„No, a jak tam młodzież? – zapytał ciszej Pimko. – Widzę, chodzą w kółko – bardzo dobrze. Chodzą, gwarzą między sobą, a matki ich podglądają – bardzo dobrze. Nie ma nic lepszego od matki za płotem na chłopca w wieku szkolnym. Nikt nie wydobędzie z nich bardziej świeżej i dziecięcej pupy niż matka dobrze ulokowana za płotem.”
U Gombrowicza dziecięcość nie jest spontaniczna – zostaje skonstruowana przez spojrzenie dorosłego, ujarzmiona i uprzedmiotowiona. Tymczasem Henio zrywa z tą opresyjną logiką: jego językowy bunt nie jest jedynie negacją, lecz formą afirmacji – autonomicznym aktem wypowiedzi, w którym to nie treść, lecz sam gest mówienia stanowi przejaw podmiotowości. W tym sensie warto ponownie sięgnąć po klasyka groteski – zarówno jako rodzic, jak i nauczyciel – by lepiej zrozumieć, jak bardzo dziecięcy głos potrafi demaskować i przekształcać zastane porządki. Czasem wystarczy otworzyć lekturę, by otworzyły się także zalakowane przestrzenie świadomości.
To literacka afirmacja niegrzeczności jako prawa do bycia sobą. Jak zauważa Sylwia Stano-Strzałkowska:
„W literaturze dziecięcej odchody przestają być tematem tabu – stają się elementem opowieści o emocjach, wolności i oswajaniu wstydu”.

Tak więc śmiech „z tyłu” to nie dowcip niskiego lotu, lecz ślad głębokiej, rozwojowej potrzeby. To estetyka rewersu – odwrócenia, które nie poniża, lecz uczy, że także brzydota, zapach i dźwięk ciała są częścią świata, który warto poznać. Literatura, która to rozumie, nie tylko bawi – ona wyzwala.
Znamy podobne mechanizmy choćby z Dzwonnika z Notre-Dame. Postać Quasimoda – zdeformowanego dzwonnika zamieszkującego katedrę – to przykład literackiego „innego”, którego fizyczność i odmienność uruchamiają zarówno mechanizmy wykluczenia, jak i współczucia. Victor Hugo nie unika opisu cielesności – wręcz przeciwnie, deformacje Quasimoda (garb, krzywizna ciała, półślepota) są intensywnie obecne w narracji i budują jego symboliczny status odmieńca. A jednak to właśnie Quasimodo staje się nośnikiem prawdy emocjonalnej, wierności, czułości – wartości tradycyjnie przypisywanych „szlachetnym” bohaterom.
Jego ciało – pierwotnie przerażające, budzące odrazę – zyskuje wymiar literackiej maski, za którą kryje się uniwersalna ludzkość. To odwrócenie konwencji estetycznej – pokazujące, że brzydota nie tylko nie wyklucza dobra, ale może być jego najczystszym nośnikiem – znajduje dziś swój odpowiednik w literaturze dziecięcej, która bez lęku opowiada o kupie, glucie i pierdnięciu jako częściach ludzkiego doświadczenia.
Obie te narracje – i Hugo, i współczesne książki dla dzieci – operują mechanizmem karnawałowego odwrócenia, o którym pisał Bachtin. Rzeczy z dołu – niskie, cielesne, pogardzane – zostają wyniesione na scenę literacką i uznane za pełnoprawne. Cielesność Quasimoda, podobnie jak odchody w książkach Nicoli Davies czy Stephanie Blake, zostaje zrehabilitowana, a wraz z nią – doświadczenie czytelnika, który może przeżywać, śmiać się, wzruszać – mimo (a może właśnie dzięki) temu, co wcześniej uchodziło za niestosowne.
W tym sensie Quasimodo i króliczek Henio należą do tej samej rodziny literackich bohaterów wywrotowych – reprezentują dziecięce prawo do inności, do cielesności, do krzyku poza normą. A literatura, która ich opowiada, daje dzieciom nie tylko rozrywkę, ale i prawo głosu. Prawo do bycia takim, jakie są ich ciała, emocje i śmiech.
Cielesność jako klucz do poznania
Z perspektywy psychologii rozwojowej dziecięce zainteresowanie fizjologią – szczególnie tematami takimi jak kupa, pupa czy siku – nie jest jedynie niegrzecznym wybrykiem, ale w rzeczy samej naturalnym i ważnym etapem w procesie kształtowania tożsamości. Około trzeciego roku życia dziecko zaczyna intensywnie poznawać i eksplorować granice, funkcje i odrębność własnego ciała. Jak zauważa Erik H. Erikson, to właśnie w tym okresie przypada faza autonomii kontra wstyd i zwątpienie, w której kontrola nad ciałem – w tym nad jego wydzielinami – staje się symbolicznym dowodem samodzielności i sprawczości jednostki.
Prowadząc analizę zagadnienia nie mogłem oczywiście pominąć klasycznego ujęcia, które sugeruje Sigmund Freud. Analizując tzw. fazę analną w rozwoju dziecka, podkreślał ambiwalencję związaną z cielesnością i wydalinami: są one zarazem źródłem przyjemności i przedmiotem społecznej kontroli. To w tym okresie, jak pisał Freud, „dziecko po raz pierwszy doświadcza, że może dawać lub zatrzymywać to, co jest jego” – co czyni z aktu defekacji wydarzenie zarówno cielesne, jak i psychicznie znaczące.
Humor fizjologiczny, wpisuje się w tę dynamikę. Dzieci między trzecim a siódmym rokiem życia z zapałem eksplorują język – zwłaszcza w jego formach zakazanych, przekraczających społeczne normy. Jak wykazują badania nad humorem dziecięcym, to właśnie w tym wieku pojawiają się najczęściej zabawy słowne w rodzaju parodii klasycznego zdania elementarzowego „Ala ma kota… a kot ma kupę”, wybuchy śmiechu po usłyszeniu słów „kupa” czy „pupa” oraz fascynacja dźwiękami przypominającymi pierdnięcia. Jak zauważa Nina Howe w badaniach nad zachowaniami siedmiolatków: „Uważają to za przezabawne i dosłownie tarzają się ze śmiechu.”
Co ciekawe, to właśnie my – dorośli – jako pierwsi wprowadzamy dzieci w świat języka fizjologii. Podczas przewijania niemowląt czy nauki korzystania z nocnika odruchowo mówimy rzeczy w rodzaju: „Masz mokrą pieluszkę?”, „Zrobiłeś siusiu?”, „Muszę ci zmienić pieluszkę z kupką.” To słownictwo jest czułe, oswajające i mocno zapadające w pamięć.
Z perspektywy antropologicznej to, co fizjologiczne, jest również głęboko kulturowe. Mary Douglas w klasycznej pracy Czystość i zmaza (1966) pokazuje, że to, co uznajemy za brudne, nie jest po prostu „nieczyste”, ale „nie na swoim miejscu”. Dziecko, eksplorując fizjologię i obserwując reakcje dorosłych, uczy się, gdzie przebiegają granice pomiędzy tym, co publiczne, a tym, co prywatne; co dopuszczalne, a co zakazane.
W tym sensie ciało staje się dla dziecka pierwszym obszarem poznania zarówno biologicznego, jak i społecznego – miejscem, w którym spotykają się śmiech, ciekawość, lęk i wstyd. Literatura dziecięca, która rozumie i respektuje ten etap rozwoju – jak książki Stephanie Blake (Kupa, siku!), Nicoli Davies (Po co człowiekowi pupa?) czy Wernera Holzwartha (O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę) – nie tylko towarzyszy dziecku w drodze ku samodzielności. Ona mówi mu: twoje ciało jest mądre. Twoja ciekawość – cenna. Twój śmiech – potrzebny.
Literatura jako laboratorium wstydu
Książki takie jak O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę Wernera Holzwartha i Wolfganga Erlbrucha czy seria o Koszmarnym Karolku autorstwa Franceski Simon to dla dziecka nie tylko źródło śmiechu – to także bezpieczna przestrzeń eksperymentowania z tym, co w codziennym doświadczeniu bywa zawstydzające, cielesne, niewygodne. Z perspektywy rozwojowej są to tematy kluczowe, choć często marginalizowane lub tłumione przez dorosłych – zarówno rodziców, jak i pedagogów.

W pedagogice przedszkolnej i wczesnoszkolnej wciąż dominuje przekonanie, że dobra literatura powinna „uczyć i wychowywać”, niekiedy rozumiane zbyt wąsko – jako promowanie postaw zgodnych z oczekiwaniami dorosłych. Tymczasem dzieci, zwłaszcza w wieku przedszkolnym, intensywnie eksplorują język tabu, granice cielesności i pojęcia wstydu, potrzebując narzędzi do bezpiecznego wyrażania tego typu emocji. Literatura z elementami groteski i humoru fizjologicznego nie tyle „psuje” dziecko, ile umożliwia mu konfrontację z trudnymi uczuciami w sposób oswojony i kontrolowany – poprzez śmiech, dystans i narrację.
Z pedagogicznego punktu widzenia takie książki można traktować jako formę profilaktyki emocjonalnej: zamiast zakazywać i zawstydzać, pozwalają rozpoznać i nazwać doświadczenia, które są naturalne, ale społecznie ambiwalentne. Dziecko, które może się z takim przekazem utożsamić, zyskuje nie tylko poczucie akceptacji, ale też narzędzia do regulowania emocji, rozumienia granic oraz wyrażania niezgody – bez przemocy i bez lęku. To literackie mikrosytuacje, w których śmiech staje się formą edukacji, a nie wykroczenia.
W przypadku kreta mamy do czynienia z gestem absolutnej subwersji: ktoś „narobił” mu na głowę, a bohater nie ucieka, nie milknie ze wstydu – przeciwnie, podejmuje śledztwo. Konfrontuje się z aktem, który w świecie dorosłych byłby jednoznacznie upokarzający. Kupa staje się tu nie tyle znakiem hańby, ile punktem wyjścia do działania, a samo dochodzenie – aktem odwagi. To symboliczna podróż do źródła wstydu, która kończy się czym? Zemstą. Kret – w akcie sprawiedliwości – również się „odwdzięcza”. Jest to dziecięca, groteskowa wersja odwetu, w której przywracana jest godność przez czyn, nie przez wyparcie.
Z kolei Koszmarny Karolek to postać transgresyjna. Jego bunt skierowany jest przeciwko społecznym oczekiwaniom – ucieleśnionym przez postać Doskonałego Damianka – dziecka idealnego, uprzejmego i przewidywalnego. Karolek nie wpisuje się w ten wzorzec. Pluje, wrzeszczy, przeklina, notorycznie testuje granice. Z perspektywy dorosłego bywa irytujący, ale z punktu widzenia dziecka – to ikona wolności. Karolek ma odwagę być „niegrzeczny”, co nie znaczy: zły. Jego niepokorność – podszyta humorem, przesadą i groteską – daje dziecku pole identyfikacji: „można być innym i nadal zasługiwać na uwagę, śmiech, sympatię”.
Jak pisze Sylwia Stano-Strzałkowska:
„Dzieci potrzebują emocji, również tych niewygodnych, bo to one zostają w pamięci.”
I to właśnie takie książki – które śmieją się z fizjologii, brzydoty, przesady – pozwalają dziecku te emocje przeżyć w sposób kontrolowany i estetyczny. Zamiast lęku – śmiech. Zamiast traumy – opowieść. Cielesność przestaje być czymś „niedobrym” – staje się bramą do wiedzy, empatii, zrozumienia. Literatura przejmuje tu funkcję terapeutyczną: pozwala dziecku zderzyć się z tematami, których dorośli często nie podejmują – lub robią to z zakłopotaniem. A książka – jak dobry żart – odczarowuje.
Nicola Davies idzie jeszcze dalej. Jej książka Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę nie zatrzymuje się na poziomie śmiechu i groteski – traktuje odchody jako biologiczny fakt, jako źródło informacji i element ekosystemu. Uczy, że z kupy można odczytać dietę, wiek, a nawet tożsamość zwierzęcia. Pokazuje, że dla niektórych gatunków – jak wydry, hieny, a także dla paleontologów – kupa pełni określoną funkcję: zapachową, żywieniową, naukową. Gdy Davies opisuje „kupę płetwala błękitnego, która może mieć objętość małego samochodu i kolor truskawkowego shake’a”, nie szokuje. Uczy – z uśmiechem. Jej styl przypomina najlepszych popularyzatorów nauki: balansuje na granicy fascynacji, absurdu i biologicznej precyzji.
Tego typu literatura nie tylko rozśmiesza – ale przede wszystkim wzmacnia. Dziecko, które poznaje świat przez „kupę”, doświadcza biologii nie jako szkolnego obowiązku, lecz jako przygody. I to jest być może najważniejsze przesłanie tej literatury: że ciało nie musi być „grzeczne”, by było warte zainteresowania i poznania. Że fascynacja tym, co śmieszne, brudne i lepkie – jest częścią drogi ku wiedzy, a nie jej zaprzeczeniem.
Humor jako akt wyzwolenia
Motyw transgresji – łamania zasad, przekraczania granic językowych, społecznych czy estetycznych – to nieodłączny element literatury dziecięcej. To właśnie ten typ humoru, oparty na naruszeniu norm, bawi dzieci najbardziej, ponieważ daje im poczucie autonomii, sprawczości i wolności. Takie literackie transgresje doskonale widać w twórczości klasyków polskiej poezji dziecięcej: Juliana Tuwima i Jana Brzechwy.
U Tuwima humor często obnaża słabości i absurdy „dorosłego” świata. W Słoniu Trąbalskim tytułowy bohater – wielki, dostojny, „słoniowy” – okazuje się chronicznie zapominalski. Konwencja bajki dydaktycznej zostaje przełamana: nie ma kary, nie ma morału, jest raczej czuła kpina z niedoskonałości. Śmiech wybucha w momencie, gdy słoń, mimo wysiłku, zapomina, co miał zapamiętać – nawet po interwencji kowala i supełku na trąbie.
W Panu Maluśkiewiczu mamy odwrócenie proporcji: mikroskopijny bohater mierzy się z wielorybem. Narracja celowo deformuje rzeczywistość – łupinka orzecha staje się łodzią, a zapałka – wiosłem. Cała wyprawa kończy się w sposób zaskakujący: wieloryb okazuje się nie „wyspą”, lecz olbrzymim nosem wystającym z wody. Groteska miesza się tu z absurdem, a śmiech – z wyobraźnią. Dziecko uczy się, że wielkość nie zawsze oznacza władzę, a małość – słabość.
U Brzechwy transgresja przybiera często formę językowego nonsensu i absurdu logicznego. Kaczka Dziwaczka robi wszystko „na opak”: idzie do fryzjera po ser, do apteki po mleko, zjada tasiemkę, bo myśli, że to makaron, a w końcu – ku zdumieniu wszystkich – zamienia się w zająca. To opowieść o radykalnym odrzuceniu przewidywalności. Dla dziecka – fascynująca, bo całkowicie wyłamująca się ze znanych schematów.
Równie przewrotny jest Leń, który „nic nie robi cały dzień”, ale w jego własnej narracji to „nic” okazuje się sumą wielu pozornie nieproduktywnych czynności – ziewania, plucia, drapania się w głowę. Dziecko, rozpoznając w tym bohaterze samego siebie, doświadcza uwolnienia od obowiązku bycia „pilnym” i „pożytecznym”. Brzechwa nie moralizuje, lecz pokazuje niechęć i zmęczenie jako zrozumiałe – a nawet zabawne – doświadczenia.
Tego rodzaju literacki śmiech pełni funkcję nie tylko estetyczną, ale i emocjonalną. Umożliwia dziecku przepracowanie własnych frustracji, napięć i lęków. Jak pisał Michaił Bachtin, śmiech karnawałowy „obala hierarchie, odwraca wartości i przywraca świat cielesny i konkretny jako równego wobec wzniosłości”. Kiedy więc współczesna literatura dziecięca śmieje się z kupy, pupy czy lenistwa – wcale nie przekracza granic dobrego smaku. Przeciwnie: idzie tropem największych.
Pupa jako znak. Od biologii do Gombrowicza
Pupa – jak ogon pawia czy zadek kota – może być znakiem, komunikatem. I właśnie w ten sposób traktuje ją Nicola Davies w książce Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę – jako narzędzie międzygatunkowej komunikacji, biologiczny sygnał: zapachowy, fizyczny, czasem rytualny. Dla dzieci to wiedza niemal rewolucyjna: że „to, co z tyłu”, nie jest wyłącznie czymś wstydliwym, ale może być informacją, znakiem obecności, mechanizmem przetrwania. Kupa nie tylko jest – ona znaczy.
Taki poznawczy zwrot – od wstydu do wiedzy – ma wyraźny potencjał emancypacyjny. Dziecko uczy się, że jego ciało nie jest czymś zakazanym, lecz ciekawym. Że nie musi odwracać wzroku, gdy dzieje się coś „obrzydliwego”. Że pupa – niegdyś zamknięta w strefie tabu – może stać się pretekstem do rozmowy, do wspólnego śmiechu, do bliskości. A także – do czytania.
W tym miejscu przekraczamy już granicę edukacji i wchodzimy na grunt literatury i filozofii. Bo przecież „pupa” to jedno z najważniejszych pojęć w twórczości Witolda Gombrowicza. W Ferdydurke staje się ona groteskową metaforą formy narzuconej z zewnątrz – obrazem zniewolenia jednostki przez społeczne role, schematy wychowawcze i system edukacji. Jak pisze Gombrowicz:
„Z tyłu, z tyłu… z tyłu coś się święciło… coś obrzydliwego, coś potwornego – tam była pupa.”
W świecie Ferdydurke to, co fizjologiczne i śmieszne, przekształca się w narzędzie demaskacji: pupa jest znakiem upupienia – wtórnego infantylizowania człowieka przez dorosłych. Ale jednocześnie jest też narzędziem oporu. Tylko przez absurd, przez śmiech, przez cielesny protest bohater może odzyskać własny głos. Gombrowicz nie tylko kpi z pedagogiki – on ją rozbraja poprzez śmiech: „robią z człowieka pupę” – a więc pozbawiają go podmiotowości. Ale właśnie w tej upokarzającej „pupie” kryje się potencjał buntu.
Z tą myślą – choć w zupełnie innym rejestrze – rezonuje książka Pupy, ogonki i kuperki. Nie opowiada ona o zniewoleniu przez formę, lecz celebruje cielesność jako przestrzeń swobody. Dziecko nie jest „upupione”, ponieważ to ono mówi „pupa!” – z ciekawością, radością, dumą. Nie odczuwa wstydu, lecz zaciekawienie. Nie jest zawstydzane – jest zapraszane do poznania.
W tym sensie ta książka nie tyle „uczy o kupie”, ile uczy wolności przez kupę – wolności wyrażania emocji, wolności cielesności, wolności pytania. Tam, gdzie Gombrowicz używał pupy jako instrumentu kontestacji kultury, tu pojawia się ona jako początek dialogu – dziecka z dorosłym, wiedzy z tabu, biologii z literaturą.
Mam wrażenie, że im głębiej wchodzę w ten temat, tym staje się on ciekawszy i oferuje coraz szersze pole interpretacji – gdzieś między nocnikiem a Freudem, między pierdnięciem a performansem. Literatura dziecięca znalazła tu swoje własne, pachnące różnie, ale zawsze prawdziwie – powołanie.
Mój tekst to wyprawa w głąb… nie, nie tego, o czym pomyślałeś – choć blisko. To wyprawa w głąb dziecięcej wolności, wyrażającej się przez to, co dorosłym wydaje się nieeleganckie, niewygodne, niegodne druku.
Ale właśnie tam – w kupie, glucie, siku i robalach – pulsuje życie. Tam, gdzie dorosły mówi „fe”, dziecko mówi „ha ha!”. I to nie z braku wychowania, lecz z nadmiaru ciekawości. I odwagi. Bo dziecięcy śmiech z pupy to nie objaw regresu – to akt poznania. To eksplozja autonomii, która mówi: „to moje ciało, moja kupa, mój świat – i chcę go poznać po swojemu”.
To nie jest esej o kupie.
To esej o kulturze, która uczy się wreszcie nie wstydzić ciała.
O literaturze, która przestaje być salonowa, a staje się bliska – bo z trudem, ale z czułością, mówi o rzeczach, które zwykle wypiera.
O dzieciach, które nie potrzebują grzecznych bohaterów – potrzebują bohaterów, którzy śmierdzą, brudzą i są przez to… po prostu ludźmi.
O książkach, które dają dzieciom prawo do śmiechu – tego najprawdziwszego, brzuchatego, czasem kompletnie „niepedagogicznego”. Od króliczka Henia, przez śledztwo małego kreta, po robaczywe przygody z Robali i anarchiczne ekscesy Koszmarnego Karolka – literatura dziecięca śmieje się bez wstydu i z pełnym przekonaniem. Nawet jeśli to śmiech przez łzy… albo przez pierdnięcie.
Bo oto literatura dziecięca przestaje zatykać nos – i zaczyna oddychać pełną piersią. Nie wstydzi się ciała. Nie unika brudu. Mówi do dziecka jego językiem – głośnym, śmiesznym, czasem niezręcznym, ale zawsze prawdziwym.
To hołd dla książek, które zamiast zamiatać wstyd pod dywan, pozwalają dziecku go podnieść, obejrzeć z każdej strony i śmiać się do rozpuku.
Bo czasem największa mądrość nie siedzi na końcu zdania, tylko… na końcu pleców.
Bibliografia:
Bachtin, Michaił. Twórczość Franciszka Rabelais’go a kultura ludowa średniowiecza i renesansu. Przeł. Anna i Andrzej Goreniowie. Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1995.
Blake, Stephanie. Kupa, siku!. Przeł. Joanna Rzyska. Warszawa: Wydawnictwo Dwie Siostry, 2014.
Davies, Nicola. Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę. Przeł. Jadwiga Jędryas, ilustr. Neal Layton. Warszawa: Wydawnictwo Dwie Siostry, 2019.
Douglas, Mary. Czystość i zmaza. Analiza pojęć nieczystości i tabu. Przeł. Marta Bucholc. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 2007.
Erikson, Erik H. Dzieciństwo i społeczeństwo. Przeł. Przemysław Hejmej. Poznań: Dom Wydawniczy Rebis, 1997.
Freud, Zygmunt. Wstęp do psychoanalizy. Przeł. zespół tłumaczy. Warszawa: Świat Książki, 2021.
Gombrowicz, Witold. Ferdydurke. Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2024.
Holzwarth, Werner, i Wolf Erlbruch. O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę. Przeł. Łukasz Żebrowski. Warszawa: Wydawnictwo Hokus-Pokus, 2005.
Simon, Francesca. Koszmarny Karolek. Seria. Przeł. Maria Makuch. Warszawa: Znak Emotikon, od 2010.
Stano-Strzałkowska, Sylwia. „Kupa, siku, robale i koszmarne dzieci – czyli rola obrzydliwości w literaturze dziecięcej.” SWPS, 2023.