Jak zachęcić dziecko do czytania? To pytanie zadaje sobie wielu rodziców – zarówno tych, którzy sami kochają książki, jak i tych, którzy dopiero odkrywają świat literatury razem z dzieckiem. I choć nie chodzi o to, by dzieci spędzały całe dnie z nosem w książkach, warto pokazać im, że czytanie to coś więcej niż obowiązek szkolny. To przygoda, bliskość, sposób na wspólne przeżywanie świata i budowanie relacji.
Nie zamierzam namawiać Was do tego, by Wasze dzieci stały się książkowymi molami. Świat wokół jest zbyt fascynujący, by go ograniczać. Ale jako rodzice powinniśmy pamiętać, że mali odkrywcy rozwijają się nie tylko poprzez własne doświadczenia, ale również dzięki mądrości innych – rodziców, dziadków, no i… autorów książek. A my możemy im pomóc – wystarczy wiedzieć, jak zachęcić dziecko do czytania w sposób naturalny i bliski codzienności.
Dla wielu dzieci (i dorosłych) książka była ostoją bezpieczeństwa i namiastką lepszego świata. „Opowieści z Narnii” czy zabawne przygody Ciekawskiego George’a to tylko niektóre z nich – ale o tym za chwilę. Dziś, w erze animacji i ekranów, książka bywa traktowana jak relikt przeszłości. A jednak coś się zmienia.
Obserwujemy pewien synkretyczny rozwój książek. Nie chodzi tylko o to, że są dostępne w wersji audio. Coraz więcej tytułów łączy tradycyjny druk z elektroniką, a nawet z miękkością maskotki! Takie książki – przytulanki, uwielbiane przez moich synów – można znaleźć np. w ofercie wydawnictw Foksal czy Aksjomat.
Ale czy te wszystkie zabiegi naprawdę działają? Cóż, w pewnym sensie – tak. Dzieci chętniej sięgają po książki, które reagują, świecą, grają czy… dają się przytulić. Jednak zauważyłem też coś innego – gdy przeskakujemy na zwykłe książki, dzieci potrafią dotykać ilustracji i czekać, aż kaczka zakwacze, a koparka ruszy silnik.
Dlatego nie oczekujmy, że książka jako przedmiot sama z siebie zaszczepi w dziecku miłość do literatury. To zadanie dla nas – rodziców. A szczególnie dla tatusiów! (O ich roli więcej przeczytacie w innym artykule).
Zebrane poniżej pomysły pokażą Ci krok po kroku, jak zachęcić dziecko do czytania – bez presji, za to z humorem i bliskością.
Jak zatem zachęcić dzieci do czytania?
1. Wpleć książki w rodzinne aktywności
Zanim Twoje dziecko pokocha literaturę, musi poczuć, że książka nie jest tylko „grubą nudą” z obowiązku. Kluczem do sukcesu jest zamiana czytania w zabawę, czyli uczynienie literatury integralną częścią rodzinnych rytuałów.
Książki jako hasła w kalamburach
Masz w domu fanów kalamburów? Świetnie! Niech jednym z zadań będzie odegranie tytułu książki – ale uwaga: „Harry Potter” może oznaczać nie tylko machanie różdżką, ale też próbę latania na miotle wykonanej z mopa. Śmiechu co niemiara, a przy okazji dzieci poznają nowe tytuły.
Quizy rodzinne z książkowymi ciekawostkami
Wieczór z quizem? Zróbcie domowy „Milionerzy – wersja literacka”. Pytania mogą dotyczyć treści książek, imion bohaterów, a nawet detali z ilustracji (dzieciaki mają sokoli wzrok). Możecie też rywalizować: kto szybciej odgadnie, z jakiej bajki pochodzi cytat. Uwaga! Dorośli dostają pytania na poziomie gimnazjum. Dla równowagi psychicznej.
Książka kontra rzeczywistość
Przy każdej możliwej okazji zapytaj dziecko: „A co zrobiłby w tej sytuacji Paddington?”, „Czy Ania z Zielonego Wzgórza poszłaby na ten plac zabaw?”, albo „Jak by to rozwiązał Detektyw Pozytywka?”
Taka zabawa to świetne ćwiczenie z empatii i kreatywnego myślenia – i bonusowo: nie wymaga baterii.
Literackie „zrób to sam”
Zaprojektujcie wspólnie okładkę do ulubionej książki. Albo zróbcie domowy teatrzyk na podstawie krótkiej sceny z bajki. Mało tego – dzieci mogą stworzyć własnych bohaterów! Nadajcie im imiona, cechy, może nawet lekko absurdalne supermoce (np. kaczka, która zmienia się w pizzę). Możecie potem wymyślić dla niej całą historię.
Gra planszowa z książkowym twistem
A może gracie w „Grzybobranie”? Zmieńcie planszę – każde pole to tytuł książki, a na niektórych polach dziecko musi odpowiedzieć na pytanie lub opowiedzieć fragment bajki. Albo zróbcie własną grę planszową na bazie ulubionej historii – macie wtedy „Hobbita” w wersji rodzinnej gry przy kominku.
Książkowe karaoke
Niektóre książki dla dzieci są pisane wierszem – zróbcie z tego piosenkę! Albo odczytujcie wersy na głos w rytm muzyki. Nieważne, czy brzmi to jak rap, opera czy… kot na gorącym dachu. Liczy się zabawa!

2. Odwiedzajcie razem bibliotekę
Owszem, wyprawa do biblioteki z małymi dziećmi potrafi przypominać misję specjalną. Logistyka na poziomie średnio zaawansowanego planowania wojskowego – bo zanim dotrzecie na miejsce, trzeba pokonać sklep z zabawkami, automat z napojami, nieuniknione „ale ja muszę siku” i „zobacz, lody”. Dla wielu rodziców to gra nerwów, w której każda nagroda (czyli uśmiech dziecka w dziale książek) okupiona jest serią małych negocjacji i przynajmniej jednym okrzykiem rozpaczy typu „ale ja już nie chcę iść do biblioteki”.
A mimo to – warto. Biblioteka to jedno z ostatnich miejsc, gdzie nikt niczego od nas nie chce oprócz… ciszy. A przynajmniej względnej ciszy, bo dzieci w dziale dziecięcym zazwyczaj traktują szept jako sugestię, nie zasadę.
W wielu bibliotekach znajdziemy dziś świetnie zorganizowane przestrzenie dla najmłodszych – kolorowe, przytulne, zachęcające do zostania choć chwilę dłużej. To nie są już zakurzone regały z drewnianymi krzesłami i panią w okularach z łańcuszkiem, która syczy „psssst!”. Nowoczesne biblioteki żyją, oddychają i – co najważniejsze – otwierają się na dzieci.
Coraz częściej pojawiają się też inicjatywy motywujące małych czytelników: za każdą wizytę – naklejka, za dziesięć – nagroda. System prosty, ale działa jak magia. Dzieci uwielbiają konkret i widoczny postęp. Kiedy naklejki zaczynają wypełniać kartę, pojawia się duma i poczucie, że książka to coś, co się zdobywa, nie tylko czyta.
Warto jednak pamiętać o jeszcze jednym – dziecko patrzy. Jeśli Ty tylko siedzisz z telefonem, a książki przegląda wyłącznie ono, to nawet najbardziej sensoryczna bajka z klapkami, dziurami i dźwiękami nie wygra z Twoim przykładem. Wypożycz coś dla siebie. Siądź razem z dzieckiem i poczytaj – może nie głośno, może tylko przez chwilę – ale pokaż, że Ty też jesteś czytelnikiem, a nie tylko przewodnikiem po budynku z książkami.
Sprawdź, czy w Twojej bibliotece odbywają się zajęcia dla dzieci – warsztaty, dni głośnego czytania, spotkania z animatorami. Często są to bezpłatne wydarzenia, które potrafią zainspirować dziecko bardziej niż niejeden program edukacyjny w telewizji.
Wspólne wyprawy do biblioteki mają jeszcze jedną zaletę – tworzą rytuał. Coś stałego, powtarzalnego, co z czasem staje się wspomnieniem z dzieciństwa. I nawet jeśli teraz Twoje dziecko przychodzi po książkę tylko dlatego, że na końcu czeka naklejka, to za kilka lat może wracać już z własnej potrzeby.
I wtedy pomyślisz sobie: było warto. Nawet jeśli po drodze musieliśmy przejść przez dział z batonikami i odciągać malucha od gablotki z zabawkami.
3. Wprowadź rodzinne wieczory z książką (wersja dla zaawansowanych)
Wieczór. Cisza. Lampka się świeci. Koc na kolanach, kubek herbaty w dłoni. Dziecko wtulone w Ciebie, wsłuchane w bajkę. Obrazek z katalogu IKEA. Tymczasem rzeczywistość wygląda nieco inaczej.
Jedno dziecko szuka skarpetki, drugie wciąż domaga się kolacji, trzecie właśnie zaczęło dramat o tym, że ono dziś czytać nie będzie, bo nie lubi tej książki, a czwarte zorganizowało cichą bitwę na poduszki z psem, który właśnie wyniósł „Kubusia Puchatka” pod stół i gryzie go z przekonaniem godnym literackiego krytyka.
I właśnie wtedy warto… czytać.
Nie dlatego, że to łatwe. Właśnie dlatego, że to trudne. Bo jeśli potrafisz w tym wszystkim, w tym domowym tsunami chaosu, zatrzymać się choć na chwilę i przeczytać kilka stron, to robisz coś wielkiego. Nie dla rozwoju poznawczego. Dla normalności. Dla pokazania dzieciom, że istnieje taki moment, kiedy wszyscy są razem i nikt nie krzyczy (no, może tylko narrator bajki).
Nie licz na to, że będzie idealnie. Dziecko Ci przerwie. Dwa razy. Pies szczeknie na kuriera. Ktoś będzie udawał bohatera książki i przez pięć minut nie pozwoli kontynuować, bo on teraz mówi. Ktoś się popłacze, bo książka za smutna. A potem, ku Twojemu zdziwieniu, które przerywa tylko ziewnięcie – przychodzi spokój. Ktoś się wtula. Ktoś przestaje mówić. Słuchają.
Czytanie przy kilkorgu dzieciach to nie relaks. To akt odwagi. To jak czytać „Małego Księcia” podczas lądowania samolotu w burzy. Ale robiąc to, pokazujesz dzieciom coś ważnego: że książka to coś, co warto zatrzymać, mimo że cały świat właśnie się kręci jak bęben w pralce.
Z czasem – może za miesiąc, może za rok – dzieci zaczną same sięgać po książki. Nie z obowiązku. Z przyzwyczajenia. Bo wieczór bez książki to jak łóżko bez pościeli. Można, ale coś nie gra.
I tak, dalej będziecie czytać to samo po raz osiemnasty. Ale teraz już wiesz – nie chodzi o co czytacie. Chodzi o to, że czytacie razem.
A pies? Cóż. On też coś z tego ma. Przynajmniej literacką dietę.
4. Bawcie się w bohaterów książek
Z pozoru to tylko zabawa. Ale tak naprawdę to literatura w czystej, żywej, hałaśliwej postaci. Dzieci nie czytają książek dla fabuły – one je wchłaniają całym sobą, po czym z pełnym przekonaniem zamieniają się w wybranego bohatera i od tej pory obowiązuje w domu nowe prawo: jestem Elsą i nie jem dziś nic oprócz lodu.
U nas bywa różnie. Kraina Arendelle okupuje salon, kuchnia to aktualnie baza ratunkowa dla świnek z „Peppy”, a Bob Budowniczy z ekipą właśnie przeniósł się do łazienki, gdzie budują coś ważnego z klocków i starej szczotki. Przy czwórce dzieci dom rzadko przypomina mieszkanie. Częściej to coś pomiędzy scenografią do musicalu, bunkrem i wystawą literacką z elementami demolki.
I wiesz co? To jest cudowne. Owszem, głośne. Chaotyczne. Momentami doprowadzające do szeptu: „dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, że rodzicielstwo to teatrzyk bez reżysera?” Ale też niezwykle rozwijające. Dzieci, odgrywając sceny, trenują empatię, uczą się rozumieć motywacje innych postaci, budują wyobraźnię i – choć brzmi to jak hasło z ulotki ministerstwa edukacji – ćwiczą narrację wewnętrzną.
Nie trzeba zresztą organizować specjalnych spektakli. Wystarczy, że nie wywrócisz oczami, kiedy córka po raz setny mówi, że jest Anną i potrzebuje renifera. A jeśli masz odrobinę siły, dołącz. Zagraj trolla. Albo królową. Albo zdezorientowanego mieszkańca wioski, który nie rozumie, co się dzieje, ale udaje, że wszystko jest pod kontrolą – czyli siebie.
Z młodszymi dziećmi to łatwe – one jeszcze nie znają słowa „obciach”. Starsze dzieci mogą stawiać opór. Nagle robią się „za duże”, „to dziecinne”, „głupie”. Wtedy trzeba działać z subtelnością i ironią. Może nie każ im być księżniczką, ale spróbuj rozmowy: A kim ty byś był w tej historii? A potem – daj przykład. Pokaż, że Ty też potrafisz się wcielić. Z dystansem, z humorem. Pół żartem, pół serio – i już jest punkt zaczepienia.
Zresztą, granie postaci z książek to też sposób na przemycenie tematów, które na trzeźwo dziecko by zbyło machnięciem ręki. Bo nagle, jako smok, może zapytać, czy to źle, że on nie ma przyjaciół. A jako rycerz powie, że ktoś go dziś w szkole wyzwał. I masz otwarte drzwi do rozmowy.
Książka, która żyje poza stronami, to książka, która zostaje w dziecku na dłużej. A dom, który zamienia się w bajkowy świat, to przestrzeń, w której dziecko uczy się, że wyobraźnia to nie ucieczka od rzeczywistości, tylko sposób, by ją lepiej zrozumieć.
A Ty, jako rodzic? Masz dwa wyjścia – albo sprzątasz po całym tym literackim przedstawieniu, albo zostajesz aktorem. Twoja decyzja. Ale pamiętaj – w teatrze rodzinnym bilety są darmowe, ale spektakl trwa codziennie.
5. Po prostu czytaj
Znasz ten złoty slogan z poradników rodzicielskich? „Codziennie czytaj dziecku przynajmniej 20 minut!” Brzmi pięknie. Tylko że nikt nie dodaje, że te 20 minut najczęściej przypada tuż po kolacji, w chwili największego chaosu, kiedy jedno dziecko ziewa, drugie właśnie przypomniało sobie, że miało zadanie z matmy, trzecie się obraziło, bo ktoś patrzył na nie „za długo”, a czwarte… cóż, czwarte aktualnie siedzi na psie.
A jednak – czytaj. Mimo wszystko. Nawet kilka minut dziennie może mieć ogromne znaczenie. I właśnie w takich chwilach dziecko uczy się, czym naprawdę jest książka – i dlaczego warto czytać. Dlatego jeśli zastanawiasz się, jak zachęcić dziecko do czytania, odpowiedź brzmi: zacznij. Od jednej strony. Dziś.
Czytaj nawet wtedy, gdy sam zasypiasz nad książką szybciej niż Twoje dziecko. Gdy głos Ci się łamie po dziesiątej stronie. Gdy masz wrażenie, że to nie ma sensu, bo dziecko tylko patrzy w sufit albo przerywa pytaniami o rzeczy, których nie rozumiesz i nie masz siły wyjaśniać.
Czytaj. Bo czytanie to coś więcej niż przekazywanie treści. To moment skupienia, bliskości, kontaktu. To sytuacja, w której dziecko widzi: „mama/tata ma dla mnie czas – tylko dla mnie”. A dla dziecka ten czas jest walutą bezcenną.
Nie musisz od razu zaczynać od ambitnej literatury. Nie musisz znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Możesz czytać prostą bajkę o króliku, który zgubił marchewkę, i to też będzie dobrze. Ważne, że jesteś. Że Twoje dziecko kojarzy Twój głos z bezpieczeństwem i spokojem. Że książka nie jest czymś osobnym, ale częścią Waszego wspólnego świata.
I nie daj się złapać w pułapkę perfekcjonizmu. Codzienne czytanie nie oznacza, że musisz za każdym razem robić z tego wydarzenie kulturalne z narracją na poziomie słuchowiska radiowego. Czasem wystarczy usiąść na dywanie, przeczytać dwie strony i zapytać: „To co myślisz o tym bohaterze?”. I tyle.
To właśnie te małe chwile, zbierane dzień po dniu, budują w dziecku nawyk, który zostaje z nim na całe życie. A może nawet więcej – budują więź, która przetrwa czasy, kiedy już nie będzie chciało siadać Ci na kolanach.
Badania naukowe jasno pokazują, że czytanie dziecku od niemowlęctwa wpływa na rozwój językowy, emocjonalny, społeczny, a pewnie i kosmiczny – gdyby tylko naukowcy to zbadali. Ale Ty nie potrzebujesz badań. Wystarczy, że zobaczysz to w oczach dziecka, które mówi: „przeczytaj jeszcze raz”. Nawet jeśli to już dziesiąty raz.
Po prostu czytaj. Nawet wtedy, gdy wszystko inne mówi Ci, że nie masz czasu. Bo to właśnie wtedy ma to największy sens.
6. Książki jako element codzienności
Dzieci uczą się przez naśladowanie. A to oznacza, że nawet najpiękniejsze opowieści o wartości książek nic nie znaczą, jeśli dom świeci pustymi półkami, a jedyny papierowy obiekt w zasięgu wzroku to instrukcja obsługi odkurzacza.
Dlatego – pozwól książkom być. Nie chowaj ich po szufladach. Nie twórz muzeum literatury w zamykanym regale, gdzie dziecko musi najpierw poprosić o klucz, a potem przejść selekcję. Niech książki leżą na stole, parapecie, w łazience, przy łóżku. Niech będą wszędzie, jakby po prostu należały do świata. Bo właśnie wtedy zaczynają działać.
Dom, w którym książka stoi obok kubka z herbatą i misia bez ucha, mówi dziecku: to jest normalne. Książka nie jest reliktem, ani obowiązkiem. Jest jak łyżka – narzędzie, które pomaga coś zrozumieć, poczuć, odkryć. Czasem bywa zabawką, czasem przystankiem przed snem, czasem sposobem na zadanie sobie pytania, którego nikt jeszcze nie zadał.
Ale żeby dziecko w to uwierzyło – musi widzieć Ciebie z książką. Nie tylko wtedy, gdy „masz czas”, bo – bądźmy szczerzy – kto go ma? Czytasz trzy strony, ktoś krzyczy z łazienki, ktoś zrzuca jogurt na dywan, pies zjada zakładkę. Czytasz dalej. Dziecko patrzy. Widzi, że książka nie jest luksusem. Jest częścią dnia.
To szczególnie ważne dla chłopców. Synowie chłoną obraz mężczyzny jak kalka. Jeśli widzą ojca z książką – nawet jeśli to instrukcja montażu mebli – to rejestrują, że mężczyzna może czytać. I że nie musi przy tym wyglądać jak Gandalf. W świecie, w którym chłopcy uczą się, że facet raczej trzyma telefon niż książkę, każdy moment, kiedy widzą tatę z otwartą lekturą, to jak mały akt oporu przeciwko bylejakości.
I jeszcze jedno – szacunek do książki. Dla dorosłego może to detal. Ale dla dziecka to sygnał: czy to coś ważnego, czy można rzucić pod łóżko obok skarpetki? Oczywiście, że książki będą się walać. Ale niech będą odkładane, otulone choć cieniem troski. Nie rzucaj ich na sofę jak paczki z paczkomatu. Nie zostawiaj ich otwartych grzbietem w dół, jakby były tylko przystankiem w Twojej podróży po serial.
Bo dziecko widzi. I chłonie. I buduje swój własny stosunek do słowa, zanim jeszcze samo zacznie je rozumieć.
Książki jako element codzienności to nie dekoracja. To przekaz. Cichy, powtarzalny i skuteczny. Mówisz nim: czytanie jest normalne. A to, w dzisiejszych czasach, bywa bardziej rewolucyjne niż najlepsza aplikacja do nauki alfabetu.
Na koniec – traktuj książki z szacunkiem
Nie chodzi tylko o to, by ich nie zginać, nie rzucać, nie używać jako podstawek pod filiżankę z zimną kawą. Chodzi o coś więcej. Chodzi o sposób, w jaki mówisz do dziecka, gdy bierze książkę do ręki. O to, jak reagujesz, gdy widzisz ją leżącą otwartą na podłodze. O Twoją minę, ton głosu, gest.
Dziecko uczy się, czym jest książka, zanim jeszcze zrozumie, co w niej napisano.
Jeśli widzi, że traktujesz ją jak rzecz – coś, co można pchnąć, odłożyć, zapomnieć – to nauczy się, że to tylko kolejny przedmiot. Ale jeśli zobaczy, że książka ma swoje miejsce, że wracasz do niej, że mówisz o niej jak o kimś znajomym – wtedy pojawia się magia. Bo książka staje się czymś więcej niż papierem. Staje się przestrzenią.
Dla dorosłego to tylko tytuł, może ładna okładka. Dla dziecka – to portal. Brama. Uruchomienie silnika wyobraźni, który pozwala przenieść się gdzieś daleko, z dala od nudy, hałasu, czy nawet smutku. Książka potrafi być ucieczką, schronieniem, lustrem i latarką jednocześnie.
I tak, z biegiem czasu, niektóre z tych książek zostaną na półce już tylko jako wspomnienie. Inne przetrwają pokolenia, z zagiętymi rogami, z odręcznymi podpisami, z plamą po soku malinowym na 47 stronie. Ale najważniejsze zostanie w dziecku – szacunek do słowa. Do myśli. Do historii, które coś w nas poruszają.
Książka to nie tylko przedmiot. To drzwi. A jeśli Ty pokażesz dziecku, jak się je otwiera – być może pewnego dnia przejdzie przez nie samo, nawet gdy Ciebie już nie będzie obok.
A jeśli wciąż masz wątpliwości, jak zachęcić dziecko do czytania, zacznij od prostego gestu: siądź obok i otwórz książkę. Reszta przyjdzie z czasem.