W naszej podróży przez świat dziecięcej narracji nadszedł czas, by zejść z literackich wyżyn i zanurzyć się głęboko w doliny codzienności. Tu, gdzie akcja toczy się między łazienką a lodówką, na kanapie i w parku. Gdzie głównym bohaterem nie jest rycerz ani księżniczka, lecz mały człowiek w zaplamionej piżamie z dinozaurem.
Witajcie w opowieści bez bajkowego tła – ale za to z emocjami tak intensywnymi, że Hitchcock mógłby się uczyć. Bo dla dziecka proza życia wcale nie jest prozaiczna. To serial z elementami thrillera (pies szczeka – a może to wilk?), komedii (zdejmę skarpetkę, a co!), horroru (brak banana?!), a czasem dramatu egzystencjalnego („dlaczego NIE mogę zjeść plasteliny?”).
Jeśli czytaliście poprzednie części, wiecie już, że dziecięcy rozwój nie zaczyna się od „A” jak alfabet, ale od „O” jak opowieść. Bo zanim pojawią się słowa – jest uważność. Obserwacja. A zaraz potem: narracja. Próba uchwycenia i nazwania świata. Tego, który nie dzieje się w bajce, tylko tu i teraz.
Narracja nie musi mieć fabuły – wystarczy, że ma znaczenie. Bo właśnie tak zaczyna się mówienie. Nie od słownika, ale od zdziwienia. Nie od gramatyki, ale od potrzeby zrozumienia: co się tu, u licha, dzieje? I: czy to wszystko naprawdę ma sens?
Mowa dnia codziennego jako pierwsza narracja
Zanim dziecko pozna urok książek pachnących drukiem i szeleszczących stron, jego pierwszymi „lekturami” są… słowa. Ale nie te zebrane w tomikach poezji. Chodzi o codzienne komentarze dorosłych: wypowiedziane z pełnymi ustami przy śniadaniu, zza kubka kawy, w pośpiechu, w łazience, w windzie, w życiu. Znacie to prawda?

To właśnie te krótkie zdania – „teraz umyjemy rączki misia-rysia”, „zaraz założymy czapkę misia-rysia”, „słyszysz? Jedzie karetka” – są dla dziecka czymś znacznie więcej niż zwykłym komentarzem. To narracja rzeczywistości, tłumaczenie świata w czasie rzeczywistym. Dorosły, często nieświadomie, staje się lektorem w filmie edukacyjnym o tym, jak żyć, przeżyć i zrozumieć.
I jeśli przy okazji usłyszycie znajomy cytat z Barei – to świetnie. Bo właśnie w takich prostych, powtarzalnych zdaniach często mieszają się nasze rodzicielskie rytuały, dziecięce zachwyty i kawałki codziennej popkultury. Jestem przekonany, że wielu z was znajdzie w swojej codzienności równie trafne, własne wersje takich „mikro-narracji”.
Z tych powtarzalnych, często niedocenianych komunikatów dziecko tworzy swoją pierwszą językową mapę rzeczywistości. To dzięki nim zaczyna rozumieć, że wydarzenia mają swoje miejsce w czasie, że rzeczy się dzieją, bo coś je poprzedziło, i że mówienie może być sposobem na opanowanie chaosu – a może nawet na jego zrozumienie. (Nie obiecujemy zbyt wiele.)
To fundament rozwoju nie tylko językowego, ale i emocjonalnego oraz społecznego. Bo kiedy dziecko słyszy, że coś się wydarzy – i słyszy to zanim to się stanie – to nie tylko uczy się nowych słów. Uczy się też ufać światu, który da się przewidzieć.
I może właśnie dlatego później tak kocha bajki: bo zna już strukturę opowieści. A wszystko zaczęło się od: „Teraz założymy skarpetkę”.
Codzienna mowa jako trening poznawczy
To właśnie te najprostsze zdania przybliżają dziecku słownictwo, utrwalają struktury gramatyczne, uczą zależności czasowych i logicznych. Co więcej, sprzyjają rozwojowi tzw. teorii umysłu – zdolności do rozumienia intencji, emocji i perspektywy innych ludzi. To niezwykle cenna kompetencja, która buduje fundamenty empatii i relacji społecznych.
Piszę o tym również z osobistej perspektywy. Jedno z naszych dzieci – niezwykle bystre, z fascynującym umysłem analitycznym – idzie przez świat trochę inną ścieżką. I choć nie chcę wchodzić w szczegóły, ta droga nauczyła nas uważności i pokory wobec rozwoju, który nie zawsze przebiega według podręczników. Być może niektórzy z was odnajdą się w tej historii.
Jak pokazują badania z zakresu psycholingwistyki rozwojowej, dzieci, którym często się mówi i z którymi prowadzi się dialog (nawet jeśli one same jeszcze niewiele mówią), osiągają wyższy poziom rozwoju językowego, lepiej rozumieją emocje i szybciej uczą się reguł społecznych (Harris, 2006). To nie są „tylko słowa” – to narzędzia budowania wewnętrznego świata.
Język jako narzędzie myślenia
Zgodnie z koncepcją Lwa Wygotskiego rozwój dziecka zachodzi przede wszystkim w kontekście społecznym, a uczenie się przebiega najefektywniej w tzw. strefie najbliższego rozwoju (zone of proximal development). To przestrzeń między tym, co dziecko potrafi wykonać samodzielnie, a tym, co jest w stanie osiągnąć przy wsparciu bardziej kompetentnej osoby – rodzica, opiekuna, starszego rodzeństwa (Vygotsky, 1978).
Kluczową rolę odgrywa tu język – jako narzędzie pośredniczące w rozumieniu świata i w kształtowaniu sposobu myślenia. Słowa, którymi opisujemy codzienność, stają się dla dziecka ramą poznawczą, umożliwiającą porządkowanie doświadczeń, regulowanie emocji i konstruowanie tożsamości.
A skoro mowa o tożsamości – nie sposób pominąć pochodzenia. Inaczej będzie mówił rodzic z Podlasia, inaczej Ksinżok, jeszcze inaczej góral. I właśnie to jest piękne. W tym miejscu chciałbym was zachęcić: nie maskujcie swoich językowych korzeni. Gwarowe słownictwo, dialekty i regionalizmy to nie wstyd – to skarb kulturowy, który warto pielęgnować i przekazywać dalej.
Wystarczy uświadomić sobie skalę zjawiska: według niektórych szacunków jeszcze w XVIII wieku na świecie funkcjonowało kilka tysięcy języków. Dziś mówi się o nieco ponad 7 tysiącach – a ta liczba nieustannie spada. Języki wymierają szybciej, niż jesteśmy w stanie je zarchiwizować.
I pomyślcie: gdyby nie literatura i kazania głoszone w świątyniach, język polski mógłby nie przetrwać 123 lat zaborów. Ślady tej walki nosimy do dziś – choćby w zapożyczeniach z rosyjskiego, niemieckiego, austriackiego. Dlatego tym bardziej warto pamiętać, że język to nie tylko narzędzie komunikacji. To dziedzictwo. To sposób, w jaki myślimy, czujemy i opowiadamy świat – sobie i naszym dzieciom.
Wspólna narracja jako akt budowania relacji
Wspólne dzielenie doświadczeń – przez mówienie o tym, co dzieje się tu i teraz – to nie tylko codzienna praktyka, ale głęboka forma wsparcia rozwojowego.
Ponieważ poza literackimi mam także szereg innych zainteresowań – na przykład lubię obserwować i zatapiać się w przyrodzie, dlatego na spacerach z dziećmi nigdy nie mówiłem po prostu, że „na gałęzi siedzi ptaszek”, ale zawsze określałem gatunek: „Zobacz, dzięcioł zielony”, „Patrz, grzywacz”, „O, a tam dymówka!”, nie jaskółka, znam ten gatunek, więc mogę go określić.
Prawdopodobnie większość z was czuje się w czymś mocna lub ma pasję. Jeśli jesteś hydraulikiem – nie mów po prostu „rurka”. Powiedz: „To półcalowa rurka miedziana, do ciepłej wody”.
W gruncie rzeczy to jedna z najprostszych, a zarazem najskuteczniejszych strategii budowania relacji z dzieckiem – pokazywanie świata przez pryzmat tego, co dla nas ważne i zrozumiałe. To strategia, która pozwala dziecku krok po kroku przekraczać własne granice możliwości, poszerzać pole rozumienia i bezpiecznie eksplorować świat.
Nie chodzi tu o wielkie narracje – wystarczy wspólne komentowanie codzienności: „Zobacz, gołąb usiadł na parapecie”, „Teraz wlejemy wodę do wanienki”, „Poczekajmy, aż zapali się zielone światło”.
To właśnie w takich chwilach dziecko uczy się, że jego świat ma porządek, rytm i znaczenie – i że jest ktoś, kto ten świat z nim współodczuwa i współopowiada.
Badania Kucirkovej, Sheehy i Messer (2013) pokazują, że codzienne interakcje językowe – także w kontekście wspólnego tworzenia narracji – wspierają nie tylko rozwój słownictwa, ale też kształtowanie tożsamości i poczucia sprawstwa.
Dziecko, które uczestniczy w opowieści o własnym życiu, zaczyna je rozumieć jako ciąg przyczyn i skutków, jako coś, na co ma wpływ. Z czasem przestaje być tylko obserwatorem – staje się współtwórcą historii, której jest głównym bohaterem.
A co najważniejsze – taka narracja nie wymaga specjalnych umiejętności. Wymaga tylko obecności, uważności i gotowości dzielenia się swoją wiedzą. Wystarczy zatrzymać się na chwilę i opowiedzieć świat – razem.
Wtedy mówienie staje się nie tylko aktem komunikacji, ale także więzią. Jedną z tych, które zostają na zawsze.
Rodzic jako narrator i przewodnik
Uważam, że jeśli dotychczas nikt Wam tego nie powiedział, to zrobię to ja. Wiedzcie, że jako rodzic – jako „bardziej kompetentny inny” – nie jesteście tylko kimś, kto wie lepiej. Jesteście pierwszymi, którzy uczą, nawet jeśli sami nie przepadaliście za nauczycielami – nie przez wykład, ale przez obecność. W ten sposób macie realny wpływ na kształtowanie właściwego modelu zachowania, komunikacji i uczestnictwa w świecie społecznym. Jako rodzice, poprzez codzienną narrację tworzymy dla dziecka nie tylko opowieść o rzeczywistości, ale przede wszystkim zrąb relacji.
Wchodząc z dzieckiem w narracyjny dialog – nawet jeśli ono jeszcze nie odpowiada słowami – dajemy mu przestrzeń do wzrastania. Stajemy się dla niego nie tylko tłumaczem otaczającego świata, ale też przewodnikiem, który wyznacza ścieżki rozumienia i odczuwania.
Gdy mówimy: „Najpierw zdejmujemy buciki, potem myjemy rączki”, „Zobacz, pani w sklepie się uśmiecha”, „Ale mocno wieje dziś wiatr!” – nie tylko nazywamy rzeczywistość. Uczymy, że świat ma sens. Że jest uporządkowany, przewidywalny, a także – co moim zdaniem niezwykle ważne – wspólny dla nas wszystkich, choć oglądany z różnych perspektyw.
Być może zabrzmi to jak oczywistość, ale naprawdę pokazujemy, że każda codzienna czynność – od mycia, przez jedzenie, przewijanie, spacer – ma swoje znaczenie. A także, że można o niej opowiadać. Znamy to przecież doskonale z książek, prawda? Czy nie myślicie sobie czasem, że autor opowiada o naprawdę banalnych sprawach? Że sami tworzycie codziennie setki podobnych narracji – choć przecież nie jesteście pisarzami?
Odnieście teraz swoje narracje do świata przedstawionego w literaturze: tam są one bardzo ważne, ponieważ kształtują nasz całościowy pogląd na utwór, pozwalają zrozumieć motywację bohaterów. W życiu realnym jest dokładnie tak samo. A skoro tak, to znaczy, że te nasze codzienne, małe narracje są ważne – dla naszego odbiorcy, dla naszego dziecka.
To właśnie w tych prostych momentach dziecko zaczyna rozumieć, że świat jest nie tylko doświadczany, ale również opowiadany i współtworzony. Że nie jest samo – ponieważ ktoś, kogo kocha i komu ufa, mówi razem z nim.
Bycie narratorem nie oznacza zatem dominacji, ale towarzyszenie. Nie chodzi o to, by narzucać opowieść, ale by ją budować wspólnie – słowo po słowie, gest po geście.
I może właśnie to jest najpiękniejszy wymiar rodzicielstwa: opowiadać świat tak, by dziecko zapragnęło zostać jego współautorem.
Przykład z życia
Żeby przełożyć nieco z powyższej teorii na codzienność, posłużę się przykładem z naszego życia. Mieszkamy na wsi, więc każdego dnia w roku szkolnym – o tej samej porze – autobus zabiera dzieci do szkoły. Wiem, że kiedyś nazywano go „gimbusem”, dziś to po prostu szkolny autobus.
Jest kilka minut po siódmej rano. Właśnie budzi się nasza córka. Od progu zaczyna swoje śpiewki o tym, jak bardzo jej się nudzi. A ja – zamiast od razu sięgać po zabawkę czy ekran – wybieram to, co zawsze działa najlepiej: świat za oknem. Tam zawsze coś się dzieje. O tej porze najlepszym bohaterem opowieści jest wspomniany autobus.
Mówię więc:
„Patrz, jedzie autobus! Kolorowy, z łowicką wycinanką. A kto siedzi w środku? Nasza sąsiadka! Jedzie do szkoły!”
To historia sprzed kilku lat. Nasza córka nie potrafiła jeszcze wtedy zbudować podobnego zdania, ale śledziła wzrokiem, reagowała mimiką – może nawet powtórzyła jakieś słowo, na przykład: „autobus!”
Zwróćcie teraz uwagę, ile się wydarzyło w tych kilkunastu sekundach. W tej krótkiej interakcji zawarty był cały pakiet kompetencji: obserwacja, klasyfikacja, wnioskowanie, empatia, komunikacja.
Z czasem te codzienne „komentarze rzeczywistości” zaczynają układać się w bardziej złożone opowieści:
„Pamiętasz, wczoraj padał deszcz, a dziś świeci słońce. Może znów spotkamy tego psa, którego widzieliśmy przy sklepie?”
Tworzy się ciągłość zdarzeń, buduje się pamięć, pojawia się narracyjna tożsamość – czyli umiejętność postrzegania siebie jako kogoś, kto ma historię, przeżycia, emocje.
Jak mogliście przeczytać w tym artykule, codzienne opowieści to nie „zapchajdziury” między kąpielą a drzemką. To pełnoprawna literatura życia codziennego – i choć nie trafia na listy bestsellerów, zapisuje się w umyśle i sercu dziecka z większą siłą niż niejedna książka noblisty.
Mówienie do dziecka o świecie, który przeżywacie wspólnie, to nie tylko forma miłości, ale też potężne narzędzie rozwojowe.
Nie musicie znać technik narracyjnych ani zasad dramaturgii – wystarczy, że będziecie obecni, uważni i gotowi, by powiedzieć:
„Zobacz, jedzie autobus.”
A potem posłuchać, co na to powie dziecko – nawet jeśli to tylko: „bubu!”
W kolejnej części zajmiemy się zabawami głosem – bo przecież język to nie tylko znaczenie, ale też brzmienie, rytm i cała masa onomatopei, które sprawiają, że mówienie staje się… zabawą.
Brum, brum – jedziemy dalej!
W kolejnym artykule opowiem o tym, jak książeczki dotykowe i sensoryczne uruchamiają zmysły i zamieniają zwykłe czytanie w cielesne doświadczenie.
Czytaj dalej w cyklu „Jak zachęcić niemowlę do słuchania opowieści?”
🔹 [Wprowadzenie]
👉 Opowieść zaczyna się tu: jak mówić do niemowlęcia, zanim zacznie mówić
Podtytuł: Wprowadzenie do cyklu o mowie, bliskości i rozwoju dziecka
🔗 [czytaj wpis]
🔹 [Część 1]
👉 Czytanie jako rytuał – o sile powtarzalności, bliskości i wspólnej narracji
🔗 [czytaj wpis]
🔹 [Część 2 – aktualna]
👉 Głos, intonacja, mimika – jak opowiadać całym sobą
[🔗 czytaj wpis]
🔹 Część 3
👉 Książeczki dotykowe i sensoryczne – opowieść, którą można poczuć
[🔗 czytaj wpis]
🔹 Część 4
👉 Codzienne historie – mówienie jako pierwsza forma opowiadania
[🔗TU JESTEŚ]
🔜 Wkrótce na blogu:
🔹 Część 5
👉 Zabawy głosem i śpiew – fonologiczne podstawy opowieści
🔹 Część 6
👉 Śpiew jako forma opowieści
🔹 Część 7
👉 Scenariusze narracyjnych zabaw – 5 pomysłów na opowieści w ruchu i rutynie
📌 Obserwuj blog, zapisz się do newslettera lub śledź profil w mediach społecznościowych, aby nie przegapić kolejnych rozdziałów tej opowieści.
Bibliografia
Handbook Of Child Psychology Vol 2 Cognition, Perception, and Language.pdf n.d.
Kucirkova, N., Sheehy, K., & Messer, D. (n.d.). A Vygotskian perspective on parent–child talk during iPad story sharing. The Open University.
Vygotsky, Lev S. 1978. Mind in Society: The Development of Higher Psychological Processes. red. Michael Cole, Vera John-Steiner, Sylvia Scribner i Ellen Souberman. Cambridge, MA: Harvard University Press.