Wstęp – czyli zanim przeczytasz bajkę

Małe książki, wielkie więzi – bo czytanie dzieciom to codzienny akt miłości, który łączy bardziej niż Wi-Fi. #czytaniedzieciom #bliskość #tataczyta

Gdybyśmy mieli zacząć ten tekst zgodnie z rytmem dnia przeciętnego rodzica, brzmiałby mniej więcej tak:
„Zanim zdążysz powiedzieć ’umyj zęby’, już jest za późno na bajkę.”

Ale spróbujmy inaczej. Wolniej. Z uważnością.

Zacznijmy od pytania:
Kiedy ostatnio czytałeś swojemu dziecku książkę – tak naprawdę, z sercem, bez pośpiechu?

Nie pytam z wyrzutem. Pytam jak ktoś, kto wie, jak wygląda wieczór po całym dniu bieganiny – z kolacją do odgrzania, skarpetkami w zlewie i baterią w rodzicu, która już dawno pokazuje 3%. A jednak właśnie wtedy, w tym zmęczeniu, kryje się coś ważnego. Szansa. Moment.

Badania Biblioteki Narodowej są bezlitosne: 31% Polaków nie ma w domu żadnej książki albo posiada tylko podręczniki. A przecież to właśnie obecność książek sprzyja temu, by po nie sięgać. Jak z wodą w lodówce – trudniej napić się czegoś, czego nie ma.

I choć w mediach coraz częściej słyszymy o „wtórnym analfabetyzmie”, o dzieciach, które nie potrafią czytać ze zrozumieniem, warto spojrzeć na sprawy szerzej. Nie wszystko jest tak tragiczne, jak próbują nas przekonać nagłówki. Zanim więc damy się porwać narracji o cywilizacyjnym upadku, zobaczmy coś innego:
czytanie dzieciom to nie tylko odpowiedź na kryzys – to budowanie świata od podstaw, słowo po słowie.

Dlatego ten tekst nie będzie o statystykach (choć kilka się pojawi). Będzie o codziennych gestach. O zaufaniu. O chwilach, które wydają się małe, ale w rzeczywistości są większe niż cały system edukacji.

A wszystko zaczyna się od bajki.
I od kogoś, kto zechce ją przeczytać.

Czytanie dzieciom – codzienny akt odwagi i bliskości

Nazwa tego serwisu zobowiązuje – a zobowiązania, jak wiemy, to rzadki luksus w czasach, gdy można scrollować całe życie i nigdy nie dotrzeć do puenty. Dlatego z niegasnącą nadzieją zakładam, że wśród czytelników znajdą się tatusiowie, którym zależy – nie tylko na tym, by dziecko nie wpadło do kałuży, ale też by nie utopiło się w morzu bylejakości. Tacy, którzy wiedzą, że czytanie dzieciom to nie przeżytek, lecz akt czułego oporu wobec świata, który coraz częściej mówi: „Nie myśl, tylko klikaj.”

Coraz częściej w mediach słychać dramatyczne alarmy: fala wtórnego analfabetyzmu oraz aliteralność, ale o tym w odrębnym wpisie! Katastrofa kompetencji czytelniczych! Dzieci nie rozumieją, co czytają, a dorośli udają, że nic się nie stało! I choć niektóre dane są jak najbardziej niepokojące, cały ten medialny karnawał często przypomina bardziej sabat panikarzy niż realną diagnozę. Wśród powołań na badania, autorytety i raporty ginie to, co najważniejsze – ludzki czynnik, ten drobny gest: dorosły pochylony nad książką, obok niego dziecko, obok niego – świat.

Zanim więc napisałem ten tekst, zanurkowałem głęboko w morze danych i statystyk. Przesiałem, przetrawiłem, odcedziłem wszystko, co miało posmak pseudonauki i przesady. I wiecie, co zostało na dnie tego literackiego destylatu?
Jedna, krystaliczna prawda: czytanie dzieciom daje mierzalne efekty.

Można wnioskować, że nieprzypadkowo polscy uczniowie zdobyli 512 punktów w badaniu OECD PISA dotyczącym rozumienia tekstu. To wynik, który każe światu zdjąć czapkę z głowy i ukłonić się w stronę naszych dzieci. Lepsze rezultaty miały tylko edukacyjne potęgi – Chiny, Singapur, Estonia, Finlandia. Ale Polska? Polska weszła na podium z książką w ręku i wzrokiem pełnym zdania złożonego podrzędnie.

I moim zdaniem za takie sukcesy wcale nie odpowiada wiecznie nowa podstawa programowa, ani magiczne reformy z „Ministerstwa Oświecenia Narodowego”. To efekt cichych wieczorów, kiedy ktoś zamiast odpalić serial, odpalił „Kubusia Puchatka”. Kiedy ojciec czytał, a dziecko słuchało, przytulone, z oczami szerokimi jak otwarte okno w dusznym świecie ekranów. To czytanie dzieciom. Bez fleszy, bez lajków, bez abonamentu

I to właśnie dlatego nie powinniśmy jedynie stawiać gardy przed analfabetyzmem i ograniczoną wyobraźnią, która wpycha dzieci pod samochody. Nie powinniśmy budować warowni, monitoringów. Powinniśmy budować czytelnicze imperia domowe – z tatą w roli ministra i ambasadora kultury i dzieckiem które chce jeszcze jeden rozdział przed snem.

 Czytanie dzieciom to nie hobby. To alchemia. To lek na samotność. To wyciągnięta dłoń do dziecka stojącego na parapecie. To walka z cyfrową amnezją. To czułość w formacie papierowym. To gest, który mówi: „Jesteś ważny. Tak bardzo, że zamiast scrollować, chcę cię zabrać do świata, gdzie smoki płaczą, a koty mówią prawdę.”

Więc, drodzy ojcowie, ale także mamy, dziadkowie – zanim poddacie się mocy wieczornego scrolla, sięgnijcie po książkę.
Nawet jeśli dziecko ziewa. Nawet jeśli wy też.

Czytanie dzieciom to jedyny czas, kiedy świat naprawdę zwalnia – i zaczyna mówić po ludzku

Dlaczego czytać dzieciom?

1. Czytanie pogłębia relację z dzieckiem

Posiadanie dzieci to przyjemność do potęgi n-tej, wprost proporcjonalna do ich liczby. Dla tych, którzy z jakichś względów dzieci nie mają lub nie planują mieć, może być to doświadczenie równie niewyobrażalne jak dla mnie skok ze spadochronem. Albo na bungee.

Proszę sobie jednak wyobrazić dość typową sytuację, z którą większość z nas – rodziców – mierzy się przez co najmniej kilka lat. Wieczór jak w setkach innych domów, z tą różnicą, że nie oglądacie serialu na platformie streamingowej, nie pobieracie Internetu na telefon.
Jest kuchnia. Na stole okruchy po kolacji, na podłodze jakaś plama, dziecko biega w piżamie z jednym rękawem pod pachą, a Ty – zmęczony, z oczami jak dwuzłotówki – marzysz tylko o tym, by usiąść i zniknąć w kanapie. I wtedy słyszysz ten głos:

„Tato, przeczytasz?”

I widzisz przed sobą dziecko. W piżamie. Trochę ospałe, ale w oczach płoną ognie – ten szczególny żar, który tylko dziecko potrafi rozpalić.
W pierwszym odruchu masz ochotę westchnąć i powiedzieć: „Może jutro.” Ale coś w Tobie – może echo własnego dzieciństwa, może resztki sumienia – każe sięgnąć po książkę.

Otwierasz.

Zaczynasz.

I nagle… wszystko cichnie.

Dziecko siada blisko. Patrzy. Słucha. Zaczynacie się śmiać z głupich dialogów. Przerywa Ci, bo coś chce wyjaśnić. Ty odpowiadasz. Zmieniasz głos na niski, groźny, potem piskliwy.
I orientujesz się, że jesteś w środku opowieści. Razem z nią lub nim. Naprawdę razem.

To nie jest spektakl. To nie jest edukacja. To nie jest parenting z Instagrama.

To jest czytanie dzieciom w czystej postaci – takie, które zostaje w pamięci jak zapach książki, która przeszła przez wszystkie dzieciństwa w rodzinie.

Książki, które pomagają rozmawiać. O uczuciach, relacjach i tym, co w życiu ważne. Czytanie dzieciom to najprostszy sposób, by zacząć od bajki i dojść do prawdy.

2. I znowu czytasz głosem kaczki, czyli serce na dłoni

Prawdopodobnie w każdym podręczniku dla rodziców znajdziecie informację, że aby życie z małymi dziećmi było w miarę poukładane, potrzebna jest rutyna. Choć niektórzy wolą nazywać ją rytuałem – brzmi milej i bardziej mistycznie.
Coś w tym pewnie jest, ale w naszej rodzinie nigdy nie udało się tej metody konsekwentnie wdrożyć.
Chyba że za rytuał uznamy codzienne powtarzanie: „spakujcie się do szkoły”, „naszykujcie ubranka” i tak dalej.

Wieczorne czytanie to jednak też forma rytuału – takiego, który można realizować na wiele sposobów.

Pierwszy – dobrze znany każdemu zmęczonemu rodzicowi – to wersja minimalistyczna, wręcz agonalna: bierzesz (często byle jaką) książkę, otwierasz i czytasz monotonnym głosem, jak urzędnik odczytujący uchwałę w sprawie czegokolwiek. Dziecko zasypia szybciej, niż zdążysz powiedzieć: „Był sobie pewien miś…”

Nierzadko zasypiasz razem z nim. Budzisz się po dwóch godzinach. Taki oto wasz rytuał.

Druga opcja – mniej wygodna, ale o niebo skuteczniejsza – to pełne zaangażowanie. Tu nie wystarczy tylko czytać. Trzeba wejść do tej historii. Wcielić się w każdego bohatera, modulować głos, robić dramatyczne pauzy, udawać płacz, śmiech i… kaczkę.
Tak, kaczkę też. Bo właśnie wtedy dziecko nie tylko słucha – ono przeżywa. I Ty razem z nim.

I wcale nie jest tak, że takie czytanie „rozbudza dziecko”. Wiele razy czytałem przezabawne historie moim córkom – pękały ze śmiechu (zamiast spać!), ale w pewnym momencie przychodził sen.
Dziecko wtulało się we mnie, a nie w poduszkę, i zasypiało z uśmiechem na ustach.

I tu leży sedno sprawy: czytanie dzieciom książek to nie tylko sposób na spędzenie wieczoru.
To emocjonalny akt odwagi. To moment, w którym zdejmujesz pancerz dorosłości i mówisz:
„Popatrz, tu jestem. Cały. Z głosem, który czasem drży. Z historią, która mnie też porusza. Z sercem na dłoni.”

Dzieci to czują. Wiedzą, kiedy jesteś autentyczny, a kiedy tylko „odhaczasz wieczór”.
A gdy czytasz z zaangażowaniem – z oczami, które śmieją się razem z Muminkami, i z głosem, który drży przy pożegnaniu Małego Księcia – dla swojego dziecka stajesz się kimś więcej niż rodzicem.
Stajesz się bohaterem.

I choć na początku mogą być zaskoczone Twoim teatralnym zacięciem, szybko zaczną tego oczekiwać.
„Tato, mów głosem Remika” – i wiesz, że to już nie tylko opowieść. To relacja. Most zbudowany z emocji, który zadziała również wtedy, gdy przyjdzie czas na trudne rozmowy o życiu, dorastaniu i o tym, że nie każdy wilk musi być zły.

Bo jeśli nauczysz dziecko emocji przez książkę, łatwiej porozumiesz się z nim wtedy, gdy emocje przestaną być słodkie jak bajka.

3. Wspólne czytanie pozwala Ci zaobserwować emocje u swoich dzieci

Są takie momenty podczas wieczornego czytania, kiedy przestajesz być tylko narratorem i stajesz się… obserwatorem. Czytasz, niby skupiony na tekście, ale kątem oka – o ile oko może mieć kąt, a kto ma dzieci, ten wie, że rodzic ma ich przynajmniej trzy – widzisz, jak Twoje dziecko reaguje.
Jak marszczy brwi. Jak wstrzymuje oddech. Jak rozjaśnia mu się twarz albo jak po cichu spływa łza.

Zdarzało się wielokrotnie, że podchodziliśmy do jakiejś książki kilka razy, ponieważ dzieci nie były w stanie przełamać emocji, które się nawarstwiły. Mamy także jedną niedokończoną opowieść – przeczytaliśmy jakieś 400 stron, i w pewnym momencie pojawiła się scena, która doprowadziła do tego, że książka wróciła na półkę. Mam nadzieję, że kiedyś do niej wrócimy.

Nie potrzeba testów, ankiet ani aplikacji do analizy nastroju – wystarczy bajka i kilka stron wieczorem.
Widzisz, kiedy coś porusza. Widzisz, kiedy pojawia się niepokój, radość, empatia.
Czytanie dzieciom daje Ci rzadką szansę podglądania ich emocjonalnego świata w trybie rzeczywistym – jakbyś zaglądał przez okno, które zwykle bywa szczelnie zasłonięte.

W moim przypadku szczególnie utkwił mi w pamięci pewien wieczór z Koziołkiem Matołkiem – bohaterem, który swoją głupotą bawił pokolenia, ale moją córkę… wzruszał do łez. Tak, do prawdziwych łez.
Gdy tylko Koziołek wpadł w jakiekolwiek tarapaty (a jak wiemy – robił to z regularnością szwajcarskiego zegarka), moja starsza córka zaczynała płakać. Rzewnie. Bez ironii.

Przez sześć miesięcy czytałem te same księgi, adaptując fabułę jak zawodowy dramaturg: czasem pomijałem smutniejsze fragmenty, innym razem łagodziłem je na poczekaniu, by Koziołek szybciej wyszedł z opresji.
I choć wieczory wyglądały przez ten czas niemal identycznie – tekst, emocja, łza, tulenie – każdy był wyjątkowy.

Dlaczego? Bo za każdym razem dowiadywałem się czegoś nowego o niej. O tym, co ją wzrusza. Co ją martwi. Czego się boi. I co jest dla niej ważne.

To właśnie dzięki temu wiem, że bajki to nie tylko opowieści – to testy empatii, szkła powiększające dla duszy.
I jeśli tylko chcemy, możemy ich użyć, by przygotować nasze dzieci na większe historie: te z życia, które nie zawsze kończą się morałem.

Bo emocji nie da się nauczyć wykładem. Trzeba je przeżyć razem, a czytanie dzieciom to jeden z niewielu sposobów, by zrobić to, zanim świat stanie się zbyt głośny, a dzieci – zbyt zamknięte.

4. Czytanie dzieciom i inne eksperymenty w piżamie

Kiedy przysłuchuję się mądrym wypowiedziom wielu rodziców, dochodzę do jednego wniosku: nie trzeba być profesorem psychologii dziecięcej, żeby wiedzieć, że dzieci uwielbiają zadawać trudne pytania. Zwłaszcza te, które rozkładają dorosłych na łopatki w sekundę.

Często słyszę od znajomych rodziców, jak dzieci wbijają ich w ziemię pytaniami typu:
„Czy ryby wiedzą, że nie mają nóg?”
„Jeśli wszyscy mają inne oczy, to może każdy widzi inne kolory?”
„Czy jak ktoś wymyśli nową literę, to alfabet się obrazi?”
„Dlaczego śmierć istnieje?”
„Czy można zjeść księżyc?”
„A jak wiemy, że nie jesteśmy w bajce, tylko w czymś prawdziwym?”

I choć w ciągu dnia często odpowiadamy na te pytania z zegarkiem w ręku i torbą w zębach, wieczorem – gdy zaczynamy czytanie dzieciom – świat nagle zwalnia.
I to właśnie wtedy, między jedną stroną a drugą, pojawia się przestrzeń na rozmowę, która nie kończy się na „bo tak”.

Czytając, często przenoszę treść opowieści na grunt codzienności. Zadaję pytania:
„Co to znaczy?”,
„Dlaczego ten bohater tak postąpił?”,
„A ty, co byś zrobiła na jego miejscu?”

I nagle widzę – nie tylko słyszę – jak moje dziecko myśli.
Jak się zastanawia, waha, analizuje. Jak tworzy w sobie mikroświat wartości, który z czasem stanie się jego kompasem moralnym.
A wszystko to bez wielkich wykładów i moralizatorstwa. Wystarczy historia i dobre pytanie w odpowiednim momencie.

Co więcej, te rozmowy dają mi coś jeszcze: możliwość podglądania dojrzałości emocjonalnej i intelektualnej mojego dziecka.
Czasem odpowiedź mnie rozczula. Czasem zaskakuje. A czasem… po prostu rozbraja.
Jak wtedy, gdy córka stwierdziła:

„Ja bym nie uratowała tej księżniczki, bo ona i tak się ciągle obrażała. Niech sobie siedzi w tej wieży i przemyśli swoje zachowanie.”

Takie momenty pokazują, że dziecko nie tylko słucha – ono naprawdę przetwarza świat, stawia hipotezy, buduje system wartości.
I o to przecież chodzi. Nie o to, by znało wszystkie stolice świata, ale żeby *umiał zadawać pytania i próbować zrozumieć rzeczywistość.

A czy można to osiągnąć bez podręczników, testów, aplikacji edukacyjnych i kursów z platformy, która co trzy sekundy woła: „kliknij dalej”?
Oczywiście, że można. Wystarczy książka, kilka prostych pytań – i czytanie dzieciom jako wehikuł do myślenia.

5. Apetyt rośnie w miarę czytania

Kiedy pisałem ten tekst dwa lata temu, moje córki jeszcze nie czytały. Wprawdzie posiadały już zestaw umiejętności, który dzielił je o krok od tej sztuki, ale wciąż to ja byłem tym, który otwierał opowieść i nadawał jej głos.

Dziś, dwa lata później, obie czytają płynnie. Ale nasze wieczorne sesje wciąż trwają – one w piżamkach, ja z książką – i nadal widzę, jak z każdą przeczytaną historią moje dzieci obrastają w człowieczeństwo.

Widzę, jak się zmieniają. Jak czytanie dzieciom wpływa na ich sposób wypowiedzi, na wrażliwość, na empatię.
Bo nie oszukujmy się – wszystko zaczyna się od bajek, ale nie kończy się na bajkach.

Te wieczorne czytania, te rozmowy po rozdziale, te pytania: „Dlaczego wilk chciał zjeść babcię?”, „Czy można kochać kogoś, kto zrobił coś złego?” – to są ćwiczenia z rozumienia świata. Z moralności. Z niejednoznaczności. Z człowieczeństwa.

Mam taką skrytą nadzieję – nie nachalną, ale cichą, szczerą – że za kilka lat usiądziemy razem i będziemy rozmawiać nie tylko o Małym Księciu, ale też o Heideggerze i jego byciu-w-świecie, o Gadamerze i dialogu jako warunku rozumienia, o Ricoeurze i narracyjnej tożsamości.
A może nawet uda się zrobić to bez tłumaczenia każdego zdania z akademickiego na ludzki.

A jeśli nie?
Jeśli skończy się na tym, że będziemy wspólnie czytać i śmiać się z absurdalnych książek o psach w kapeluszach?
To też dobrze.

Bo apetyt rośnie w miarę czytania – ale nie chodzi o to, by dziecko zjadło wszystkie książki świata.
Chodzi o to, żeby nie przestało być głodne.

Epilog: Zaczyna się od bajki, kończy się na byciu

Wielkie umysły nie rodzą się w laboratoriach. Rodzą się przy łóżkach, gdy ktoś mówi:
„To co, dziś rozdział czy dwa?”

Zaczyna się od królewny, która zgubiła but. Od misia, który zgubił ogon. Od wilka, który zjadł babcię, ale dostał drugą szansę. A potem, całkiem niepostrzeżenie, pojawiają się pytania o sprawiedliwość, odpowiedzialność, sens. O to, czy można nie lubić bohatera, a mimo to go rozumieć. O to, czy warto być dobrym, gdy nikt nie patrzy.

Czytanie dzieciom to nie tylko wspólny czas. To wspólne pytanie: „Jak być człowiekiem?”.
I o dziwo – odpowiedzi wcale nie trzeba szukać w podręcznikach filozofii. Czasem wystarczy, że dziecko powie:

„Ja bym go nie zostawiła samego, nawet jak był zły. Bo może jest zły, bo był sam.”

I wtedy wiesz, że dzieje się coś ważnego. Nie musicie rozumieć Gadamera. Wystarczy, że rozumiecie się nawzajem.
Wystarczy, że macie świadomość, że w normalnym świecie ludzie nie pożerają się jak wilki – tylko rozmawiają ze sobą. Współodczuwają.

Jeśli dzisiaj masz przeczytać jedną rzecz – niech to będzie bajka, nie ten wpis. Ale jeśli Cię poruszył – pokaż go komuś, kto też czyta wieczorami i czasem robi głos smoka, kaczki lub po prostu szczeka, kiedy wymaga tego sytuacja.

Related posts

Rola literatury dziecięcej w edukacji

Jak literatura dziecięca wspiera rozwój emocjonalny i społeczny

Czytając dzieci, czytając system

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu zapewnienia najlepszych doświadczeń użytkownika oraz do celów analitycznych. Korzystając z witryny, zgadzasz się na ich użycie zgodnie z naszą Polityką prywatności i Cookies. Zapoznaj się naszą Polityką prywatności